Lovejoy to właściwie mój pierwszy kometarny skalp - ani ISON'a ani Komety PanStarrs nie zaliczyłem z przeróżnych względów. Ekscytacja Lovejoy'em tym większa, że nocą 4. grudnia w ogóle nie zamierzałem go obserwować! Po caaałym dniu pracy, przed godziną 1:00 w nocy wystawiłem sprzęt celem oblukania jedynie klasyków których brakowało mi od dłuuuugich tygodni - M42, Jowisza i paru innych prostych obiektów... i wyszedłem na chwilę a zostałem na cztery godziny. Znacie to?:)))
Gdy już wiedziałem, że powrót do domu to ostatnie czego chcę, postanowiłem lornetką przeczesać teren na którym Kometa miała się rzekomo znajdować, zacząłem całkowicie bez wiary w jej odnalezienie ale po chwili zobaczyłem ją z zaskakującą łatwością, mimo, że była wtedy jedynie 7-8 stopni nad horyzontem! Przez Nikona 10x50 Koma ledwo wtedy majaczyła, poczekałem więc ponad godzinę robiąc sobie w międzyczasie małą, fristajlową wycieczkę po nieboskłonie, zahaczając między innymi o M74 której nigdy wcześniej nie widziałem, Marsa i kilka obiektów których nie zidentyfikowałem a na które tylko na moment rzuciłem okiem. Przez teleskop Kometa prezentowała się dość niespodziewanie dla mnie, trochę jak mała wersja mglistej Andromedy z ogonem praktycznie niewidocznym, dającym się wyciągnąć tylko zerkaniem. Słaaaabo, mimo, że jądro było całkiem mocno skondensowane i wyraźne. Sam ogon rozwinięty był mniej-więcej w kierunku godziny 1:00 i na prawym szkicu widać go najbardziej realistycznie jak to tylko było możliwe - W Nikonie zaś koma wąskim pasem ciągnęła się aż przez 1/4 pola widzenia! WOW! Ostatecznie więc tylko lornetka ukazała całe piękno Lovejoy'a, będącego początkowo w cieniu przereklamowanej Komety ISON (Rest In Space).
Ołówek, wiszer.