Tak, zmyśliłem to. Wszyscy czasem zmyślamy, niekiedy zwyczajnie komuś wciskając bajki, czasem by tego kogoś zainteresować. To nic strasznego, przynajmniej w tym drugim przypadku. Siedzenie przy barze pobudza wyobraźnię. Eksperyment z kulą armatnią faktycznie pojawił się w dziele Newtona. Angielscy artylerzyści chyba faktycznie nosili wtedy niebieskie mundury, a Flamsteed pomagał Halleyowi w obliczaniu orbit komet. Reszta to kiepska fabuła, która wykluła się z mojej głowy po kolejnej tequilli. Wiesz, Koleś, jesteś pierwszą osobą od lat, która wysłuchała tej historii do końca. A to dopiero wstęp do czegoś znacznie większego. Do opowieści o człowieku, o którym Lagrange powiedział, że to największy śmiertelnik w historii, ponieważ potrafił sam ogarnąć system świata. Ach, no i oczywiście o tym, dlaczego jesteś w stanie siedzieć ze mną przy tym barze.
Jeszcze jednego Białego Rosjanina? Ja stawiam.
Cambridge, pierwszy kwartał 1686 r.
– Całe przedsięwzięcie, cały mój dorobek będzie niczym głowa Monmoutha, a całe Towarzystwo będzie jak tłuszcza, która z dziwną satysfakcją oglądała, jak spadała do kosza.
Newton, siedząc ze zwieszoną głową, spoglądał na posadzkę, na której leżały rozrzucone kartki zapełnione notatkami, kartezjańskimi wykresami i ich zniszczonymi pierwowzorami. Leżaca na stole peruka przypominała kłębek pożółkłej wełny świeżo ściętej z kozy. Jego siwe już włosy przyklejone były do skroni, oczy wpatrzone w jego własną Przestrzeń Absolutną. Eterem jego przestrzeni było kilka książek, które stały na małej półce. Clavis Mathematicae, La Géométrie, Wędrówka Pielgrzyma, Algebra, Tabulae Rudoplhinae, Sceptyczny Chemik. Okna gabinetu Newtona wychodziły na mały, południowy dziedziniec. Ściany, pokryte w ciągu lata i wiosny zielonym bluszczem, były obecnie rusztowaniem dla brązowych gałązek których awangarda zachodziła na okno. Po prawej od okna, na ścianie budynku, znajdował się mały zegar słoneczny, kopia tego, który Newton wykonal w młodości na ścianie domu Woolsthorpe Manor. Zimowe światło południa wpadało przez okno, wyostrzając rysy twarzy Newtona. Jego zwieszona głowa, nieobecny wzrok i niemal renesansowa kompozycja gabinetu, upodabniały go do pobitego w bitwie generała. Całości tej sceny dopełniała postać w wysokiej peruce, takiej, jakie niedawno pojawiły się na salonach Paryża i Londynu. Obserwowała ona Newtona stojąc poza klinem światła, patrząc przejętym wzrokiem, szukając odpowiednich słów.
– Hooke planuje co prawda zdusić Twoją pracę w zarodku, dobrze jednak wiesz, że masz moje pełne wsparcie. Duchowe i finansowe. Wren także Ci sprzyja, jak również niemała część Towarzystwa. – Edmond Halley ostroźnie zrobił krok naprzód, przechodząc z cienia ku światłu. Newton nie zwrócił na niego uwagi. Mimowolnie wziął kartkę papieru, na której zaczął kreślić kartezjańską oś współrzędnych. Slabym głosem mówił coś o odwzorowaniu Mercatora i o najdoskonalszym odwzorowaniu płaszczyzny. Wpatrywał sie w dłuższą chwilę w oś, na dwie przecinające się linie i puste kwadranty. Postawił dwa punkty. Pierwszy na prawym skraju pierwszego kwadrantu, drugi po przeciwnej stronie, w kwadrancie trzecim. Po dodaniu współrzędnych na osi, Newton oglądał kartkę dłuższą chwilę, powoli poruszając ustami. Halley stał zakłopotany. Nie wiedział, czy spodziewać się po nim wybuchu złości, czy małego załamania nerwowego. Obie możliwości były równie prawdopodobne. Obie były jak punkty na osi. Położone w skrajnych punktach, lecz równoważne, równie realne. Układ limbiczny Newtona musiał przechodzić w tej chwili wojnę domową, a Karol I dostawał właśnie wciry od Cromwella.
– Niech będzie, że jestem tym punktem w pierwszym kwadrancie – Newton odezwał się w końcu, dzięki czemu uspokoił trochę Halleya. Skoro mówi rzeczowo i spokojnie, znaczy, że nie jest z nim źle. – Hooke niech będzie punktem w kwadrancie trzecim. Jesteśmy w skrajnych punktach układu. To nas definiuje, cała niezmienna przestrzeń definiuje gdzie jesteśmy i kim jesteśmy.
Mówiąc te słowa obliczał on odległość między punktami dodając do siebie kwadraty sum rzędnych i odciętych i wyprowadzając z nich pierwiastek. Wynik 28,284 podwójnie podkreślił. Halley stał spokojnie, dobrze wiedział, do czego to zmierza.
– Hooke nie może stanowić problemu. Nie zapominaj, że już kiedyś straciłeś przez niego dziesięć lat, nie publikowałeś żadnych prac. Isaaku, nie jesteście punktami na osi współrzędnych, a tenże wzór nie wyznacza dystansu, jaki was dzieli. Musisz po prostu w to uwierzyć. Bądź dokonać swoistej… kontrakcji? Oboje jesteście w centrach swoich układów własnych, które są z wami związane. Czy koło młynu napędzanego przez nurt Cam jest częścią tego samego układu, co koło stojące okrakiem nad Tamar?
Newton wstał z krzesła i podszedł do okna. Spoglądał na dziedziniec. Halley nie widział wyrazu jego twarzy, wiedział jednak, że jego pytanie zmusiło go do intensywnego myślenia. Przez minutę stał wpatrzony w śnieg, który zaczął właśnie padać.
– Tak, długie słowa. Doskonałe słowa. Słyszę je teraz. Edmondzie, dokąd spływają zarówno Cam, jak i Tamar? No dobrze, wiadomo, że Cam spływa do Great Ouse, a ona do The Wash. Ale gdzie jest koniec każdej kropli wody w rzece, czy to w Europie, Berberii, czy w Lewancie? W morzu! To jeden wielki system naczyń połączonych, jedna wielka przestrzeń. Dopiero jej wewnętrzna rzeczywistość pomaga nam odróżnić koło młyńkie nad Cam, od koła nad Tamar. Powiedz proszę, Edmondzie, jaki jest Twój znak zodiaku?
– Skorpion. Urodziłem się w listopadzie, wiesz dobrze. – Halley był co prawda skonfudowany, nie dał jednak tego po sobie poznać, pozwalająć Newtonowi przejąć inicjatywe.
– A mój to Lewiatan. – Newton odwrócił się od okna i pewnie spoglądał na Halleya. Przestał przypominać wyzutego z nadzieji Newtona. Stał się znowu Newtonem pewnie stąpającym po ziemi, ustępującym mądrością jedynie królowi Salomonowi.
– Pewnie powiesz, że taki znak zodiaku w ogóle nie istnieje. Będziesz miał całkowitą rację, jednakowoż Skorpion jako znak zodiaku także nie istnieje. To tylko kwestia umowy, tradycji, symbolu. Tak samo, jak peso i livre pozwalają płacić za towary za pomocą pewnej umowy społecznej, bo wszyscy wierzą w moc tych pieniędzy, tak samo nazwa znaku zodiaku jest kwestią umowy. Jedyną rzeczą pewną na tym świecie, jest właśnie Przestrzeń. Absolutna. Niezmienna, stała, boska. – Newton podszedł do półki i wziął z niej dwa małe pryzmaty, identyczne w kształcie i rozmiarze. Postawił je w zaciemionym kącie stołu, kilka centrymetrów od siebie. Spojrzał pytająco na Halleya, ten jednak nic z tego nie rozumiał. – Co różni te dwa pryzmaty? W zasadzie nic. Ich skład jest identyczny, rozmiary i kształty także. Dlaczego więc oboje potrafimy odróżnić dwa identyczne obiekty? To właśnie wewnętrzna własność przestrzeni nam na to pozwala. Czas płynie dla nas tak samo, jesteśmy także w tej samej boskiej przestrzeni. Dlatego też wraz z Hookiem jesteśmy częścią tego samego boskiego planu, niezaleźnie od miejsca. Im dalej jednak jesteśmy, tym słabiej się wzajemnie przyciągamy. Ciężko jednak dwóm wielkim żyć bez siebie. Alter alterum docet – Newton zwiesił głowę, ostatnie słowa wypowiadając słabnącym głosem. Przeszedł kilka kroków i opadł ciężko na krzesło. Przez chwilę nie wyglądał jak pokonany generał, wyglądał teraz jak generał, którego oddziały zostały zdziesiątkowane podczas strategicznego odwrotu. Halley spoglądał na pryzmaty, dwa identyczne pod każdym względem przedmioty, umiejscowione w tej samej nieinercyjnej przestrzeni, w tym samym czasie. Były jednak rozróżnialne. Absolutny, boski czas upływał. W identyczny sposób zarówno w Cambridge, Damaszku, Wiedniu, Nowym Orleanie, czy w jakimkolwiek miejscu we Wszechświecie.
– Napisanie tej książki, spisanie zasad Wszechświata, będzie dotknięciem boskości. – Isaac mówił prawie szeptem, z twarzą schowaną w dłoni opartej o stół – Sam zadaję sobie pytanie, czy po prostu mogę. Od lat chciałem odnaleźć jakiś system, jakiś Plan. Musi on przecież istnieć, Bóg w swojej mądrości nie mógł kierować się chaosem. Spójrz na to, że stworzył On Świat w sześć dni. Każdego dnia powstawał jeden element, perfekcyjny element. Tu nie ma miejsca na Demiurga, to nie mariaż pierwiastków męskich i żeńskich. Wszystko powstało od razu takie, jakie miało być. Bez rozlewu krwi, bitwy bóstw na firnamencie, bez porywania księżniczek i tak dalej. No i oto mamy nasz świat, jedyny jaki mamy, jedyny dla nas wszystkich, wszyscy żyjemy na tej samej skale, no i nigdy lepszych warunków dla nas nie znajdziemy, moze nigdy nie zrozumiemy wszystkiego, może nie mamy prawa, może istnieje pewna linia, za która jest już tylko Niezrozumiałe. Może nie powinniśmy, może gdybyśmy mieli dostąpić łaski Poznania, nie byłoby wypędzenia z Raju. Nawet planety krążące po swoich orbitach, których to prawa zapewne niedługo odkryjemy, muszą poruszać się dzięki Jego interwencji.
– Isaacu… – Halley niejednokrotnie był świadkiem przedziwnych zwrotów w umyśle Newtona. Było powszechnie znane, że jest to człowiek trudny. Niejednokrotnie zdażało się, że wstawał podczas rozmów, wylewał z siebie potok słów, gestykulując energicznie, po czym opadał ciężko na krześle sprawiając wrażenie bliskiego płaczu. Nie jest to wcale przesadą, niektórzy bowiem powiadają, że widzieli Newtona skulonego na podłodze, trzesącego się ze strachu, bądź załamanego jakąś myślą. – Nequaquan vacuum. Pamiętaj. Pustka nie ma wręcz prawa istnieć. Co stanie się, gdy wypełnisz naczynie do pełna wodą, szczelnie je zamkniesz i wywiercisz od spodu otwór? Woda pozostanie w naczyniu dopóki, dopóty nie otworzysz wieka. Inaczej w owym naczyniu powstała by próźnia, której natura przecież nie znosi. Może inaczej. W mojej rodzinie, jeszcze gdy byłem chłopcem, mieliśmy pomoc domową. Była to bardzo sympatyczna Irlandka, której mąż ku swojej zgubie sympatyzował z Cromwellem. Była piśmienna i wierna Kościołowi Irlandii. My, dzieci, traktowaliśmy ją jak ciotkę, a dorośli jak skarbnicę wiedzy, przepisów i ludowych mądrości. Nie byliśmy aż tak ekstrawaganccy, czy nawet okropni jak Pepys, który ponoć ubierał tego chłopca w liberię. Miała na imię Cara i było to najbardziej pasujące do człowieka imię, z jakim się spotkałem. Potrafiła ona przygotować najlepszy pasztet z zająca, jaki tylko możesz sobie wyobrazić. Cały dom wypełniał się jego zapachem, a czekanie, aż będzie gotowy było jak oczekiwanie na spełnienie najskrytszego marzenia. Za każdym razem tak samo intensywne. Jako, że była piśmienna, wszelakie swoje przepisy przechowywała w szafce w kuchni, spisane na kilkunastu stonicach. Biedaczka jednak zmarła, gdy miałem piętnaście lat. Wszystkie jej przepisy nadal używane są w moim domu. Z jednym wyjątkiem, z wyjątkiem właśnie przepisu na pasztet. Zabrała go ze sobą do grobu, tworząc wspaniałą legendę. Legendy mają jednak to do siebie, że z czasem stają się coraz piękniejsze, ale też coraz bardziej odbiegają od prawdy. Jako człowiek wierny Sztuce, jako Członek Towarzystwa nie przetrwasz w pamięci ludzi za długo, gdy opierać będą się na przekazach. Coraz bardziej ubarwianych i przez niektórych…”ulepszanych”. Twoją żywotną powinnością jest wydać Principia. Nie bądź… pasztetem Isaacu, jakkolwiek dziwnie ta metafora by nie brzmiała. Badź Hiramem i zbuduj świątynię dla Boga. Zróbmy więc tak. Zaznaczam z góry, że nie znoszę sprzeciwu. Jestem w trakcie korespondencji z Samuelem Pepysem. Mogę Ci między nami wyjawić, że da on imprimatur dla Twoich Principiów. Istnieje także problem w postaci De Historia piscium, które właśnie kończy Willughby. Zapowiada się z tego marna rzecz. Niektóre londyńskie pamflety, które krążą w drugim obiegu mają więcej treści, klasy, czy nawet po prostu sensu. Towarzystwo nie ma już pieniędzy, by wydać znacznie poważną rzecz. Wyłożę więć pieniądze na wydanie Principiów.
Newton wydawał się zaciekawiony. Przejrzał wzrokiem półkę z książkami, pogładził dłonią leżącą na stole perukę. Spojrzał na Halleya i ledwie zauważalnie skinął głową. Halley jednak nie dał mu rozpocząć nawet zdania.
– Nie pytaj o finanse. Dla mnie te kilkanaście funtów nie jest problemem. Tym bardziej, że posiadam obecnie małą nadwyżkę. Otóż, jak pewnie wiesz, Irlandczykom zabronione jest sprzedawać wełnę bezpośrednio do Europy. Wszedłem w małą spółkę z antwerpskim kupcem, jest to hiszpański Żyd, który świetnie orientuje się w tym gąszczu marszandów wszelakich narodowości, w świecie kredytów i weksli. Prowadzi on także małe banca.
Newton wzrok miał nieobecny. Po raz kolejny jego Przestrzeń Absolutna wypełniała całą jego rzeczywistość. Wstał powoli. Wręcz dostojnie. Założył perukę, poprawił ją starannie i odszedł od stołu. Spojrzał przelotnie na Halleya. Było to spojrzenie przepełnione sympatią na tyle, na ile było go na nią stać. Podszedł do oknca i wpatrywał się w padający nieustannie śnieg.
– Tak. Padający śnieg. Doskonały śnieg. Patrz, jak pada.
Nie wiem jak Ty Koleś, ale ja znajduję w tym pewne ukojenie. To dobrze jest wiedzieć, że ktoś taki w ogóle żył. Sądzę, że w ten sposób cała ta ludzka komedia napędza samą siebie.
Powiedz, przyjacielu, czy masz jeszcze trochę tej świetnej sarsaparilli?
http://www.pulskosmosu.pl/2017/12/31/ed ... thematica/http://www.astrokrak.pl