19 lipca - dzień drugiNo, tak nie do konca dobrze się czuję. Wisi nade mną moja nieszczęsna temperatura ciała - 37, 2. Chyba wnukom będę opowiadać, jak to poszłam
z temperaturą do lekarza i prośbą, by pomógł mi ją zbić. Lekarka popatrzyła na mnie jak na wariatkę i nawet przepisała antybiotyk..
A temperatura jakby się uparła. A to 37,2, a to 37,0, czasem 37,4, a potem 36,8. Normalnie szaleństwo. Antybiotyk na wszelki wypadek i leki p/gorączkowe
Teraz się śmieję, ale w samolocie nawet 3 termometry mieliśmy. A jak Chińczyki nas zakablują, że zbijamy sobie temperaturę? A jak rzeczywiście zabierają wszystkich w promieniu 5 metrów?
No więc wstaję o 3 nad ranem. A tu na niebie bohater najbliższych dni w towarzystwie:
Patrzę i po raz kolejny dumam nad precyzją niebieskich mechanizmów. Schodzę na parter do web-kiosku, posprawdzam linki pogodowe.
Ten web-kiosk to porażka. Po wrzuceniu 5 zł za 50 minut i wybraniu strony naszej klasy wyskakuje mi reklama producenta tego urzadzenia i przerywa mi połączenie. Wrzucam kolejne 5 zł i już nie wybieram NK, bo czuję podstęp. Próbuję logować się tutaj. Jednak ta kuleczka, która służy za mysz, specjalnie tak chodzi (albo nie chodzi), żeby mnie denerwować. Skacze, gdzie chce. Nic nie mogę napisać. A czas leci. Rezygnuję więc z pisania i klikam na pogodę. Wiem, że inni o to dbają i inni będą podejmować decyzję, ale to, co widzę na 22 lipca, to może każdego przerazić. Właściwie najgorsza pogoda, jaka może być w lipcu w Szanghaju, to właśnie będzie 22 lipca. Nie dość, że UFO, to jeszcze te prognozy. Wygląda na to, że w całym pasie zaćmienia będzie nieciekawie. Może gdzieś na wodzie..
Nad/za Szanghajem wisi jakiś placek bezchmurnego nieba, ale czy on się przesunie na dół? Czy się utrzyma?
A gdyby ta prognoza miała się sprawdzić, to nawet nie ma gdzie uciekać.
Ale najpierw - myślę - trzeba przeżyć spotkanie z kosmitami; jak to powiedział nasz pilot:
- Kochani, jak wylądujemy, wejdą kosmici i przystawią nam pistolet do głowy w celu zmierzenia temperatury. Proszę się nie bać. Kto ma temperaturę, zostanie na 5 dni, ale będziemy z nim w kontakcie i go nie zostawimy.
Normalnie szczęście - zabiorą tylko na 5 dni.
Bo mam 37,1.
Pilot Endrju jest w porzo. Jego angielski jest straszny, ale dogaduje się z każdym. Na początku robi wrażenie kogoś chaotycznego, ale z czasem okazuje się, że dba o to, żebyśmy za dużo nie wiedzieli, bo i tak nie zapamiętamy. Trudno mu w tym odmówić słuszności. I w ogóle nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Gdy pytam, dlaczego nie możemy jechać maglevem, patrzy na mnie zdziwiony.
- A chcecie? To nie ma sprawy. Tylko, że teraz jeździ wolniej - tylko 300 na godzinę. Chcecie takim wolnym?
Pewnie, że chcemy. Może nawet jechać 250.
Idę więc na śniadanie. Pan Tadeusz już po kryzysie. O 9,30 jedziemy 4 taksówkami na lotnisko.
Na lotnisku jest fajnie. Schodzimy się wszyscy. Miło popatrzeć na znajome gęby
Całujemy się i ściskamy. Znaczy ja, bo reszta Gdańska nie bardzo, ale wcale nie zamierzam nimi się zajmować, w końcu kumaci, to se dadzą radę.
Gdy zbliżam się do Iwony - Grześka żony, słyszę:
- Aniu, ze mną nie, bo jestem chora, mam 37,4 i nie mogę zbić temperatury.. Biorę antybiotyk i żadne lekarstwo nie pomaga..
Czy to nie piękne?
Później z Iwoną śmiałyśmy się z tego do rozpuku - jak to ciężko zachorowałyśmy i poszłyśmy do lekarza.
No, ale ktoś mówi, że kosmici wysłali na kwarantannę całą wycieczkę dzieci angielskich. Kilkadziesiąt osób.
Biorę już tyle lekarstw, że mam wątpliwości, czy wstrzyknąć sobie kolejne, żeby krew mi nie zakrzepła w czasie lotu, czy coś tam. A jak się przekręcę od nich wszystkich? I to na oczach kosmitów?
Lidka kiwa jednak na mnie i niczym narkomanki chowamy się w kiblu. Nie tylko my zresztą.
Na lotnisku jest również druga grupa, która skorzystała z mojej oferty i też frunie na zaćmienie. Dostrzegam tam co najmniej 3 znajome osoby: Grażynę z Bogdanem z Syberii i Basię z Turcji. I znowu się całujemy i zarażamy
Potem kilka razy wejdziemy na siebie, ale generalnie jesteśmy osobno - tak, jak biuro obiecało.
Nasz Airbus, linie Air France, przez okno raczej nic nie widać.
Odlatujemy z 15 minutowym opóźnieniem, czyli o 16, lot do Paryża.
W samolocie niektórzy się cieszą, niektórzy śpią.
Też chcę spać, ale mi nie wychodzi, przegaduję całe 2 godziny. Po 18-tej lądujemy na lotnisku Charlesa de Gaulle'a.
A tam kurza twarz - 5 godzin czekania. Powiedzmy 2,5, bo zanim się przejdzie, wyjdzie, odstoi w kolejce. Bagaże idą osobno, a my zmieniamy terminal na azjatycki. W czasie odprawy każą mi otworzyć torbę i sprawdzają w środku. Na jednorazowy długopis pan patrzy się dziwnie i nawet go maca jakimś przyrządem. Tak samo kalkulator. Widać za stary dla niego.
Pozuję sobie do zdjęcia w koszulce zaćmieniowej. Właściwie nie lubię pozować. Stąd mam kwaśne miny.
Łapię internet w komórce, więc sprawdzam prognozy pogodowe, ale one jak na złość coraz gorsze. Idziemy też sobie na kawę z Konradem i Alą. Moich ludzi z Gdańska właściwie opuściłam. W końcu mam ich na co dzień i ciągle na nich patrzę
Jakoś mi wybaczą. Właściwie z nikim nie czuję się związana i sobie fikam po różnych zestawach osobowych. Jak obywatel swiata
Kawę przepijamy z Basią z drugiej grupy i o 22.30 ładujemy się do samolotu. Boeing 777. Miejsce mam dokładnie w środku (3 rzędy), między Konradem a Arturem. Każdy ma monitor przed sobą. Można se powybierać w kanałach. Konrad ogląda animowane "Potwory", ja "Madagaskar 2". Ale głównie sprawia mi frajdę patrzenie, jak lecimy, a mamy lecieć 11 godzin. W końcu nigdy tak nie leciałam.
No i co widzę? Po przeleceniu 400 km z prędkością ponad 1000 km/h mamy za oknem -51 na wysokości 10 km. Polowałam na Gdańsk, ale korytarz biegł nad Bydgoszczą. Fascynujące.
Dosyć szybko dostajemy kolację. Drugi posiłek będzie mniej więcej 2 godziny przed lądowaniem.
Po obiedzie i sprawdzeniu, czy dobrze lecimy, zasypiam na całe 6 godzin.