Wczoraj byłam świadkiem dziwnego i pięknego widowiska. Siedzę sobie ok 23.00 przy komputerze, kiedy kątem oka widzę, że coś tam za oknem błyska co kilkanaście sekund. Patrzę - a to burzowe wyładowania elektryczne nad północno-wschodnim horyzontem, momentami rozświetlające nawet połowę nieba. Wyglądało to niesamowicie, kiedy podświetlały "od tyłu" gęste cumulusy, których kłębistości zdawały się w tym momencie mienić różnymi kolorami. Naprawdę było to zjawiskowe. Przy tym nie było widać żadnych piorunów (w sensie odgałęzień ku ziemii), jedynie rozświetlenie nieba. Ale to co było w tym najciekawsze, to fakt że było przy tym absolutnie cicho. Pierwszy raz spotkałam się z czymś takim. Cisza, spokój, rzeczka płynie, kot gdzieś miauczy, a na niebie taki pokaz. Tym bardziej jest to dla mnie dziwne, bo wyładowania wyglądały na naprawdę potężne, kilka z nich wręcz oślepiało. Czemu więc nie było słychać grzmotów, czy to znaczy że burza była zbyt daleko?
Ten niemy spektakl trwał conajmniej 2 godziny, po pierwszej godzinie cumulusy się rozproszyły i efekt nie był już taki fajny. Pod koniec dało się słyszeć bardzo, bardzo cicho namiastki grzmotów oraz dostrzec "malutkie" pomarańczowe błyskawice daleko na horyzoncie, skupione w jednym punkcie. Potem poszłam spać Strasznie żałuję, że akurat wczoraj nie miałam dostępu do swojej lustrzanki i nie mogłam zrobić zdjęć tych rozświetlonych chmur. Wszystko działo się w dodatku nad starą wieżą kościelną, co dodawało temu zjawiskowości.