Co jakiś czas, przy okazji różnych tematów, w wątkach pojawiają się rady dla początkujących sugerujące, że najlepszym sposobem na rozpoczęcie przygody z astronomią jest lornetka. Od tego już tylko mały krok do tradycyjnej wymiany poglądów pomiędzy zwolennikami, a przeciwnikami tej tezy. Lornetką czy teleskopem? Oto jest pytanie godne hamletowskiej swady.
Ja wolę jednak bardziej przyziemną perspektywę: Ars Amandi.
Ktoś podpowie: zacznij od mozolnego poznawania nieba z lornetką. Czyli podręcznik anatomii w rękę, okulary na nos i jedziemy: jak, co i gdzie, którędy do celu. Głęboka wiara w solidne podstawy jednym słowem. Spontan nie jest dla ludzi traktujących partnerkę poważnie. W naszym przypadku partnerka na pewno to wytrzyma. Gorzej z absztyfikantem. Jeżeli temperament go rozwala, to jest po ptakach; szlag go trafi i już. Jest jednak cień szansy, że pójdzie drugą, naturalną drogą sprzed powstania uczonych ksiąg jeszcze.
Ta druga droga, to bez zwracania uwagi na docinki konkurentów, wzięcie do ręki własnego instrumentu, dumna jego prezentacja damie i spokojne oswajanie, przyzwyczajanie jej i siebie do wspólnej nocnej zabawy. Efekt praktycznie murowany: tęsknota za kolejnymi zbliżeniami, odkrywanie zakamarków niemożliwych do wyobrażenia, ekstaza. Z czasem zaświta pytanie: a co to było, to takie tam pięknie skrzące się wśród kędziorów nocy? Aha! Popatrzmy do atlasu... No i wszystko jasne: jedna z eMek! No po prostu piękna i powabna... Muszę tam wrócić!
Każdy wybiera swoją drogę do krainy astronomii miłośniczej. Taka droga, jaki temperament. Partnerka na instrument raczej nie popatrzy.
Tylko co zrobić, gdy partnerka nieosiągalna? Są i tu sposoby przetrwania: miłość platoniczna lub tantryczna . A gdy foch minie, gwiazdy będą wreszcie łaskawe i pokarzą się na niebie będziemy przygotowani.
Wielu Udanych Nocek!
Piotr