Witam.
Od 6-go sierpnia do 11-go byłem w owym legendarnym Zatomiu na pojezierzu Drawskim. W celach astronomicznych, oczywiście. Dużo słyszałem o tamtejszym znakomitym niebie tak więc ciekaw byłem porównania z Bieszczadami (gdzie byłem stosunkowo niedawno). Konkretnie w Stężnicy.
1. No i było jakoś nader dziwnie i kontrowersyjnie. Pierwszej nocy niebo rewelacyjne. Tak po prawdzie to gdyby nie kilka sztucznych świateł tu i ówdzie (acz z rzadka) to byłoby równie świetnie jak w Bieszczadach. Tam jednak była głębsza jeszcze ciemność. Ale później stało się coś dziwnego. Przede wszystkim po koleżeńsku zdobyłem na trochę dostęp do teleskopu, o jakim mogę sobie tylko pomarzyć. Otóż pewien przemiły autochton (i miłośnik astronomii zarazem) ma tam piękny taras na dachu w ciemnościach a na nim wystawia cuda sprzętowe.
Ano z taką lagą to jeszcze nie miałem do czynienia (wyjąwszy wielki refraktor Zeiss'a w Chorzowie - ale to jest w Chorzowie a nie pod dobrym niebem). 25 cm Schmidt-Cassegrain Meade sprowadzony z USA z układem wypłaszczającym pole i na super widłowym montażu. I chyba niezłe okulary Baader. Spodziewałem się cudów. No ale w noc z 8-go na 9-go sierpnia działo się coś zadziwiającego w atmosferze. Już nawet gołym okiem widać było coś jakby leciutką warstwę jakby chmur czy jakby jakiejś mgiełki wokół jasnych obiektów jak Mars czy Jowisz.
No i proszę sobie wyobrazić: przerwa Cassiniego niewidoczna, pasy na Jowiszu niewidoczne a Mars to tylko mętna, kolorowa plama (oczywiście bez żadnych szczegółów). Ledwo w ogóle było można dostrzec księżyce Jowisza! Obraz ogólnie nieostry i żałosny na poziomie jakby Skylux'a czy czegoś w tym guście. Max jakiegokolwiek użytecznego powiększenia to może jakieś 100 x.
Zła kolimacja czy niewychłodzenie sprzętu odpadały bo przykładowy obiekt testowy w zenicie (Wega) to był czyściutki punkcik.
Widział kto z Koleżeństwa takie kretyństwo?!
2. No wreszcie po długiej przerwie widziałem jakieś niewytłumaczone cosik na niebie. Przez gwiazdozbiór Łabędzia przeszły około północy dwa obiekty punktowe. Tak jakoś 4 mag. Ale one szły powoli nie jak meteor tylko jak satelita i KRĘCIŁY się wokół siebie w odległości kątowej jakieś pół stopnia z okresem rzędu 30 sekund. Potem przestały się kręcić, ruszyły jeden za drugim i znikły. Nie był to też samolot bo te mają kolorowe światła od spodu a to było białe. Ani oczywiście nie lampion. I na pewno nie uległem żadnej halucynacji, bo zjawisko widziały równocześnie jeszcze dwie osoby. To już czwarty raz w moim astronomicznym życiu widziałem na niebie coś niezrozumiałego.
3. Ja tam tak w ogóle już nie wrócę raczej bo ilość wszelakich owadów jest przerażająca. Najgorsze meszki.
Ja nie wiem, jak ci ludzie tam żyją. No i drogi dojazdowe to jakby II wojna światowa wciąż trwała i było świeżo po ciężkim ostrzale. Horror!
Jak już to jednak zdecydowanie polecam Bieszczady. No i został mi jeszcze do sprawdzenia Zwardoń. Zobaczymy.
No to tyle o pełnej sprzeczności podróży astronomicznej.
Pozdrawiam wszystkich astromaniaków.