może już gotowała się podskórnie od promieni słonecznych, a nagle uderzył w nią mały meteoryt, lub mała planetoida? albo pękła na pół?
na pewno...
moim nic nieznaczącym zdaniem:
kometa przybyła do nas z przestrzeni międzygwiezdnej, pełnej mocno zjonizowanej plazmy. spędziła tam tysiące lat, dlatego w zależnośći od swojej wewnętrznej struktury, sama w sobie może być ekstremalnie zjonizowana. nasz układ słoneczny stanowi dla niej totalnie odmienne środowisko. zbliżając się do słońca, wystawiona na wiatr słoneczny, gromadziła coraz większy ładunek. w końcu ładunek przekroczył jej potencjalną pojemność elektryczną i natychmiastowo pojawiła się koma.
komety działają jak kondensatory.
komety zachowują się w otoczeniu słońca identycznie, jak słońce w międzygwiezdnej przestrzeni ze swoją heliosferą.
dla mocno zjonizowanej międzygwiezdnej przestrzeni naszej galaktyki, słońce też jest kometą.
ta sama koma, może tak samo szybko zniknąć, jak się pojawiła.
zbliżając się coraz bardziej do słońca, jej charakterystyka może się mocno zmieniać.
w skrajnych przypadkach będziemy mogli zaobserwować migotanie komety, kolejne "eksplozje", albo nawet CME ze strony śłońca.
nie ma w tym nic zagadkowego, ani fascynującego.
to czysto elektrodynamiczne zjawisko.
bez obrazy, ale mam wrażenie, że zatrzymaliście się w czasie niemal wiek temu, pomijając do dzisiaj niemal wszystkie elektrodynamiczne interakcje.
nie wymyślaj, proszę, absurdalnych, wyłącznie kinetycznych, scenariuszy.
zapomniałem o najważniejszym.
jeśli mam rację, wraz w pojawieniem się komy, powinniśmy rejestrować wyraźny szum w zakresie fal radiowych w obrębie komy, a już szczególnie w obrębie samej komety, co jest produktem wszystkich średnio i wysoko energetycznych elektrodynamicznych zjawisk.
[odpowiedź edytowana przeze mnie wielokrotnie, przepraszam ze ewentualny negatywny wydźwięk moich poprzednich wypowiedzi]