cwic napisał(a):wydaje się po prostu łatwym wyjściem bez zbytniego wysilenia się.
Masz 100% racji - wydaje się
Oczywiście jest się w pewien sposób biernym odbiorcą tego, co jest w filmie, to nie ulega wątpliwości. To samo można zresztą powiedzieć np. o słuchaniu muzyki, czytaniu książek, czy nawet oglądaniu meczy piłki nożnej. A żeby daleko nie szukać - również o obserwacjach wizualnych (zresztą o astrofoto też, tylko pod nieco innym kątem). Bo jaki mamy wpływ na to, co widać na niebie? Żaden. Wystarczy się trochę otrzaskać co gdzie jest, ogarnąć mapę, a cała "aktywność" tak naprawdę ogranicza się do znalezienia obiektu. Potem się patrzy przez minutę-dwie, najpierw w szerokim polu, potem ciach, zmiana okularu na krótszy, znowu patrzymy przez minutę czy dwie, i tyle. I zaraz szukamy następny obiekt. A przynajmniej ja tak robię przez 95% czasu "obserwacji".
Wracając natomiast do oglądania filmów, to wszystko tak naprawdę zależy od tego, kto czego potrzebuje do osiągnięcia satysfakcji intelektualnej, pewnego poczucia "intelektualnego spełnienia". Mi np. sprawia dużą przyjemność obserwacja warsztatu twórców filmowych i aktorów. Mam trochę doświadczenia przy filmowaniu i fotografowaniu, wiem jak trudno jest uzyskać dobrze skomponowany kadr, na którym ma być to co powinno być, bez żadnych przeszkadzajek (na które nie zwraca się uwagi podczas filmowania/fotografowania, a które natychmiast wyłażą gdy się potem materiał ogląda na kompie). Wiem ile wiedzy i umiejętności potrzeba, by uzyskać dobrze naświetlone zdjęcie. Albo jak długo trwa dobre zsynchronizowanie montażu z muzyką (też to robiłem).
Dlatego gdy widzę, z jakim mistrzostwem niektórzy operatorzy kamer radzą sobie z żonglerką ujęciami w różnych warunkach oświetleniowych, gdy widzę świetną grę aktorów, potrafiących wydobyć mimiką delikatne niuanse i zmiany emocji na twarzach swoich bohaterów - to czasem aż mi ciarki chodzą po plecach z wrażenia i podziwu. Przypuszczam, że bardzo podobnie czują osoby wkręcone w muzykę, które są na tyle dobrze osłuchane, że kręci je zauważanie mistrzostwa w operowaniu np. gitarą, perkusją czy skrzypcami. Krótko mówiąc, rzecz polega na umiejętności dostrzeżenia i docenienia niuansów, a to zaczyna się dostrzegać dopiero gdy ma się już ileś filmów obejrzanych "świadomie", a dodatkowo także jakieś doświadczenie osobiste w filmowaniu czy fotografowaniu. No i oczywiście trzeba jeszcze czuć chęć do analizy tego, co się dzieje na ekranie, i pod względem treści, i formy.
Druga sprawa natomiast, równie ważna, w której pojawia się już konieczność twórczego myślenia i "aktywnego" intelektualnego wysiłku, to umiejętność uzasadnienia dlaczego takie czy inne filmowe dzieło mi się podoba (lub nie). Tu pojawia się zaleta dyskusji po filmie - czasem bardzo trudno jest wytłumaczyć innym swoją interpretację, zwłaszcza wtedy, gdy ktoś inny ma kompletnie odmienne wnioski i wrażenia niż ja. Takie rozmowy uczą precyzyjnego formułowania myśli, uzgodnienia samemu ze sobą "o co mi właściwie chodzi, co chcę powiedzieć?", a także tolerancji i tego, że warto słuchać innych. Dać im się wypowiedzieć, bo czasem się okazuje, że cudzy punkt widzenia otwiera nam jakąś klapkę w głowie i powoduje, że daną rzecz zaczynamy postrzegać inaczej, czasem nawet ciekawiej i głębiej niż przed rozmową.
Więc tak naprawdę to chyba jest tak, że to czy coś jest "łatwe" czy nie, i czy wymaga jakiegoś wysilania się - zależy od tego, ile sami od tego czegoś wymagamy, i ile zaangażowania w to wnosimy. Przypuszczam, że przy odrobinie chęci można znaleźć coś pasjonującego nawet w obserwowaniu schnącej na ścianie farby - wszystko jest kwestią podejścia