Krótki spacer z małą lornetką

PostDamian P. | 31 Mar 2017, 22:06

Gdy nadeszła pogoda, a przeziębienie zbliżało się ku końcowi (do połknięcia została jeszcze jedna tabletka antybiotyku), przywarła do mnie nieodparta chęć obcowania z niebem. Powziąłem ostatecznie, że wyjdę choćby na przeciąg pół godziny, przeto niejaki pan w śnieżnobiałej szacie, o cyklopim oku, musiał znów pozostać w kącie, przyozdobiwszy swym czarno-białym, prostym – ale z odrobiną gustowności – wizerunkiem, pokój gościnny. Nie stał tam za karę, nie nabroił i zawodu nie przysporzył, lecz nie po drodze mu było ostatnio na dwór – skąd widać gwiazdy. Należy tu jeszcze dodać, że ów wyskok, był czymś na przekór dolegliwościom powziętym, i po cichemu sporządzonym. Nie należało brać ze sobą sprzętu ciężkiego kalibru do chwili skrytej, potajemnej i ku namiastce duchowej zaaranżowanej.

Moje stanowisko znajdowało się kilkadziesiąt metrów od domu – obok starej obory – gdzie najpierw rozstawiłem żurawia. Z garażu przyniosłem dwa ciężarki, które zawiesiłem na gwoździach wystających po obu stronach, na końcu drewnianego ramienia statywu. Potem przytaszczyłem fotel i wróciłem do domu po lornetki. W kuchni zgasiłem ostatnie światło i postanowiłem zaadaptować wzrok do ciemności, atoli po upływie minuty – jako że robiło się zbyt gorąco – wyszedłem czym prędzej na dwór, przewracając w sieni po ciemku jakiś długi przedmiot (na szczęście, jak się okazało po powrocie, była to tylko szczotka). Miałem na sobie dwie bluzy, dwa swetry, a kurtka puchowa weszła już na ciasno. Ale żadna to niedogodność w zamian za odrobinę gwiazd. Wolnym krokiem udałem się w kierunku obozowiska.

Na miejscu, pokręciłem się trochę koło żurawia, czekając na adaptację wzroku, ale także nie będąc zdecydowany, którą lornetkę powiesić na stojaku. Przystając tu i ówdzie, myślałem o R Leporis; chciałem się jeszcze załapać choćby na jedno najmniejsze zmrużenie węglowego, szkarłatnego oka, lecz po chwili uznałem, że w tym sezonie dam już sobie z tym spokój. Zając nie był już w dobrej pozycji, a jak powszechnie wiadomo – nie warto za nim gonić, gdy daje dyla. W końcu usadowiłem się w fotelu i machnąłem moją wysłużoną dwururkę 15/70 w kilka miejsc na niebie. Chwilę potem zrozumiałem (też mi nowość), że sesja ta będzie należała wyłącznie do Nikona. Znów stary SM – ten stary przyjaciel – leżał na boku, ustąpiwszy lepszemu jakościowo obrazowi mniejszej dwururki. Samego Nikona udało mi się natychmiast przykręcić do żurawia. Nie zawsze tak szybko udaje mi się połączyć z gwintem po omacku.
Na twarzy czuć było lekki, niemal przyjemny podmuch wiatru – jak się potem okazało, kilka razy zakołysał on delikatnie żurawiem, lecz bez większych kłopotów z obrazem.

Początkowo stwierdziłem, że niebo jest takie sobie, ale jak to bywa z określaniem warunków na początku sesji – bywają z goła inne, niż później. Na początek wycelowałem w M41. Sam obraz nie był jeszcze satysfakcjonujący, ale w gromadzie widać było na wprost kilkanaście gwiazd, a zerkaniem wyskakiwało jakieś dwa tuziny.
Następne kilka (może kilkanaście) minut spędziłem przy gromadzie NGC 2362. Mógłbym teraz napisać kilka prostych słów, brzmiących powiedzmy: widziałem to i owo, w tym i tamtym miejscu. Ku uciesze, albo zgorszeniu czytelnika, postanowiłem jednak się tu rozpisać celowo, by uchwycić ważny i często lekceważony – przez nas, obserwatorów – sens. Otóż na początku widać było tylko lekki blask wokół jasnej gwiazdy. Może to blask nierozbitej grupy słabszych słońc, może tylko poświata od jasnej Tau CMa, jednakże osobiście skłaniam się ku obu możliwościom jednocześnie. Miałem już zrezygnować, kiedy po wschodniej stronie Tau pojawiła się słabiutka gwiazdka. Widać ją było zerkaniem a także nieśmiało na wprost – świeciła bardzo blisko Tau (odrobinę dalej na Wschód, była jaśniejsza gwiazda – nie związana chyba z gromadą). Kiedy myślałem, że za chwilę wyruszę dalej, nagle dostrzegłem jakiś dziwny blask. Istotnie, pod Tau CMa wyrosło pewne podłużne i krótkie światło, wybiegające na Południe. Dodatkowo pojawiła się mglista gwiazdka na godzinie 6.30 – względem Tau. Chwila mijała – jedna, druga, następna, minuty biegły naprzód, wiatr lekko głaskał po twarzy, a gwiazdka po lewo od centralnej latarni zaświeciła wyraźnie na wprost, natomiast gwiazdkę poniżej widać było coraz łatwiej i ostrzej zerkaniem; była odrobinę dalej od Tau CMa, niżeli gwiazdka po wschodniej stronie...po upływie kolejnych kilku minut zabłysła na wprost. Działo się to nadzwyczaj wyraźnie, kiedy nie dotykałem twarzą lornetki, obraz stawał się wówczas idealnie nieruchomy, a wtedy obie bladożółte drobinki świeciły stosunkowo łatwo. Charakterystyczny blask, który wyrastał tylko na południe od Tau CMa, stał się niczym mały, krótki dżet światła. Istotnie, wraz z Tau, przypominało to latarnię morską, która oświetla tylko jeden kierunek – Południe, wszak tylko stamtąd, co noc nadpływa potężny okręt Argonautów.
Z każdą minutą widać coraz więcej – to święta zasada obserwacji. Często zdarza nam się ją lekceważyć – to normalne – niekiedy naszym celem są zwyczajnie krótkie odwiedziny, chwilowe zaczerpnięcie kojących właściwości przecudnej gromady, mgławicy czy galaktyki, albo też zaliczenie obiektu ku odświeżeniu, czy dlatego, że jest pozbawionym złudzeń eliptycznym jądrem. Czasem jednak warto pozostać przy obiekcie odrobinę dłużej – a nuż odkryjemy coś nowego.

Postaram się teraz nie rozwodzić długo nad jednym obiektem (choć nie jestem do końca przekonany czy mi się to udało) i opisać krótko, co jeszcze złapałem na moim małym wypadzie.
Przesunąłem się teraz od gromady NGC 2362 minimalnie na Północ, gdzie zatrzymało mnie – wciąż w tym samym polu widzenia – „zimowe Albireo” – 145 CMa. Gwiazdka od strony południowej – na godzinie piątej – tylko chwilami przejawiała pomarańczową barwę. Stawała się na przemian to żółta, to pomarańczowa. Słabsza – na godzinie jedenastej – była blada, jakby wyprana z koloru, przy czym co raz mrugała. Nie często zdarza mi się oglądać podwójne, ale znam kilka wcale niezłych i z pewnością 145 CMa mogę do nich zaliczyć.

Wdrapałem się teraz na poręcz fotela, by nie przesłonić widoku drugim końcem ramienia żurawia, który podnosił się wraz z opuszczaniem lornetki i przejechałem do klinowatej M93, w której na pierwszy rzut oka, widać było zbitkę kilku gwiazd otoczonych mglistą poświatą; zerkaniem naliczyłem około 4-5 słońc, choć dało by się wyciągnąć może więcej.
Przesunąłem się od gromady, lekko na południowy Wschód, w pewne miejsce, gdzie miała znajdować się mgławica NGC 2467, o której ostatnio wspominał Lukost na forum. Nalot jest prosty i skłamał bym, gdybym powiedział, że mgławica, którą tam zastałem nie była podobnie łatwa. Niemal od razu dostrzegłem okrągławą poświatę w której, mniej więcej na środku, pobłyskiwała słabiutka gwiazdka. Plama światła była oczywista i nie dało jej się pomylić z żadnym blaskiem od jakiejkolwiek gwiazdy. Zresztą ów gwiazda, zanurzona w mgławicy, była zbyt słaba, by zapalić tak znaczną poświatę. Warto czasem przeskanować niebo tam, gdzie wydaje się już niemal niedostępne i zarezerwowane południowcom. Lukost – dzięki Ci za te wynalazki.
Ustawiłem później w jednym kadrze mgławicę i gromadę M93. Pomiędzy nimi była szeroka para gwiazd; skojarzyła mi się poniekąd z „zimowym Albireo”, w którym ktoś zamienił miejscami składniki, oraz znacznie oddalił od siebie. Mgławica NGC 2467 świeciła wyraźnie słabiej od gromady.

Zsunąłem się z poręczy w głąb fotela i wycelowałem lornetkę trochę wyżej, do urzekającej pary gromad otwartych, położonych w północnych rubieżach Rufy. Namierzyłem M46 i M47, ażeby nasycić oczy wspaniałym duetem, który jest dla mnie jednym z najpiękniejszych lornetkowych widoków na niebie. Znajduję tu coś urokliwego i nad wyraz kojącego – by nie powiedzieć hipnotyzującego. Oto moja uczta dzisiejszego rekonesansu. Może gdyby rozdzielono te dwie gromady daleko od siebie, nie były by wtedy czymś aż tak nadzwyczajnym, lecz umieszczono je przy sobie i to jest z pewnością największym uzasadnieniem lornetkowego czaru. Jakiś czas temu, gdy upajałem się tym widokiem, zwróciłem uwagę na pewne podobieństwo stron, pewną symetryczność obu gromad; po prawej od M47 świecą na skos dwie gwiazdy i podobnie rzecz ma się z drugiej strony – po lewej od M46. Nad obydwoma klastrami wychodzą pewne podłużne, przechylone lekko ku Wschodowi chmary gwiazd; nad M47 kłąb prowadzi do gromady NGC 2423, a słońca zdają się pasować swym blaskiem poniekąd do M47. Z kolei nad M46, wznoszą się gwiazdy ciemniejsze, bledsze, i niejako pasujące odcieniem do obiektu pod nimi. Nie ma w tym do prawdy niczego fascynującego – ot luźne interpretacje obrazu. Wracając do gromad, M47 popisywała się swymi jasnymi gwiazdami, jak czymś zanadto pokazowym. M46 natomiast pobłyskiwała tu i ówdzie kilkoma diamencikami, leżącymi na mętnej – niczym ciemny kłąb dymu – poświacie. Jedno słońce – oznaczone numerem HD 62000 – wybijało się z tej poświaty najzuchwalej na pierwszy plan.

Potem przesunąłem kadr w kierunku jaśniejszej gwiazdy C Hydrae. Tam, zaczerpnąłem gwiazd prosto z gromady M48. Oto kolejny, mający zdolność przyciągania klaster. Nie będę ukrywał, że głównym powodem mych słabości do ów grupy, stał się osobliwy trójkącik w centrum gromady.

Odbiłem potem na Zachód wprost do M50, która świeciła wybornie, ukazując trochę gwiazd. Nie zabawiłem tam długo, bo zaraz skręciłem na południowy Wschód, muskając po drodze gromadę NGC 2343, następnie rysując skrzydło Mewy, odcinające się lekkim, półkolistym – nie do końca ufnym – pojaśnieniem, po czym wpadłem na nie wielką NGC 2345. Obniżyłem się następnie do NGC 2360 i po kilku dłuższych sekundach, moje receptory wzrokowe wychwyciły – a jakże! – Hełm Thora.

Ze względu na przeziębienie, w mej głowie przemykały powoli myśli o odwrocie, ale każdą myśl takową, zbywałem szybko nowym obiektem. Namierzyłem teraz gromadę M67 o fasolowatym kształcie, z ciasno upakowanymi, zlewającymi się gwiazdami, okopconymi siwawą pierzyną – rozleglejszą niżeli owe skupisko, ów wewnętrzny klaster.
Nadpłynąłem z południa, przeto naturalnym było, że kolejny przystanek zrobiłem w Żłóbku. W ulu tym lśniło, iskrzyło, rozrzucone jasne gwiazdy zdawały się niemal brzęczeć. Znam dość dobrze ten widok; szkicowałem M44 w tym roku nie raz i przez to, utknęło mi w głowie na pamięć, jako takie położenie kilkadziesiąt słońc ów klastra. Panował wówczas mróz, toteż ciągle miałem nadzieję, że przyłożę się i zrobię lepszy szkic w cieplejszej atmosferze, jednak prób zaniechałem; zbyt mało ostatnio korzystam z nieba, by szkicować przez godzinę jeden obiekt. Nie uważam to za stratę czasu, jednak obserwacje mają u mnie pierwszeństwo. Poniżej załączam dwa wybrane gryzmoły Żłóbka z początku Stycznia. Jeden z nich (chyba drugi) ćwiczony był przy temperaturze -25 stopni.
Krótki spacer z małą lornetką: Messier 44.JPG

Krótki spacer z małą lornetką: CCI24012017_0001.jpg


Wstałem i przesunąłem trochę fotel, kierując go na Lwa. Wycelowałem lornetkę w pewne miejsce, gdzie od razu zaświeciła galaktyka NGC 2903. Nie było najmniejszej przerwy czasowej pomiędzy wycelowaniem lornetki a pojawieniem się obiektu. Sporo raportów o niej czytałem, ale jeszcze nigdy jej nie widziałem. Przejawiała podłużny, owalny kształt, zgodnie z kierunkiem wskazówek na godzinie piątej i jedenastej. W pewnym momencie, po lewej stronie, z wolna przeleciała satelita, lecz nie przecięła jakby całego kadru, tylko wystartowała z punktu wewnątrz obrazu.
Ponownie wstałem (zaczepiłem przy tym chyba plecami albo głową żurawia, bo stęknąłem przeciągłe „o Jezu”) i przekręciłem fotel w lewo tak, by móc dorwać Lwi Triplet. Zauważyłem, że galaktyka M66 była widoczna od razu i już miałem skupić się na niemal równie łatwej, ale wyraźnie słabszej M65, kiedy próbując znów poprawić fotel, ponownie walnąłem się chyba w łeb, co przejawiłem nieco bardziej nerwowymi słowami; brzmiało to tak: „M66 widoczna od razu, M65...aah..ku....a jego mać”. Po dłuższym szamotaniu się, wróciłem do obiektów ciągnąć dalej słowa: „M65 widoczna od razu, M66 słabsza trochę”. Jak widać, walnięcie w łeb przestawiło mi chyba numery katalogowe galaktyk. Minęło kilka sekund i ujrzałem pierwszy – jeszcze nie pewny – błysk NGC 3628. Początkowo majaczyła bardzo nieśmiało, jako obiekt rozciągły, ulotny, i jak szkolnym pędzelkiem maźnięty, ale po upływie kilkunastu sekund byłem już całkowicie pewny; cały Triplet świecił bez większych kłopotów. NGC 3628 pobłyskiwała raz po raz, tuż nad gwiazdką. Byłem zadowolony z widoku, bo obiekt miał jeszcze przed sobą prawie dwugodzinną trasę, nim przeciąłby południk, a co więcej – był poniekąd zanurzony w łunie od Włodawy; lekko pomarańczowe niebo, wlewało się mętną poświatą, zaśmiecając swym sztucznym blaskiem, wyniosłą i dumną lwią sylwetkę. Niemniej, obszar ten był poza najsilniejszą warstwą łuny i pozwalał na względne oskubanie Lwa.
Potem odwiedziłem cztery inne wyspy: M95, M96, M105 i NGC 3348. Czasami kiedy myślę o lwich galaktykach przez lornetkę, przypomina mi się obraz prawdziwego lwa, spoczywającego na sawannie, z uczepionymi tu i ówdzie kleszczami na ciele. Widok ten, wstrętny i odpychający (widziałem go kiedyś w telewizji), nie był tym, co pragnie się zobaczyć ponownie.

Odkręciłem teraz lornetkę z żurawia i chwilę stałem, po czym usiadłem na miękkim fotelu, skanując kilka klasycznych, wysoko położonych, wiosennych galaktyk. Z luźnych i szybkich odwiedzin – ku przypomnienia – zaznaczyłem obecność M94, NGC 4490, M63, M101, M51 z doklejoną towarzyszką, następnie mgławicę M97 do której chwilę później dołączyła cienka szrama galaktyki M108, odhaczyłem M109 z sąsiednią wyspą NGC 3953, a na koniec odwiedziłem przyjemną gromadę NGC 188, widoczną jako sporą i wyraźną, acz mdłą poświatę, wkomponowaną jakby w zarys strzały.
Potem oderwałem lornetkę od oczu i opuściwszy ją do klatki piersiowej, wpatrywałem się w niebo. Zapamiętałem kilka gwiazd w okolicy zenitu, i nie tylko. Według Stellarium, miały one jasności: 6.60, 6.40, 6.25, 6.30, oraz 6.80 (w miejscu gdzie znajduje się para gwiazd: 6.80 i 6.85 mag). Sporo gwiazd również świeciło w kwadracie wielkiego Wozu.
Zaciągnąłem fotel do pobliskiego pomieszczenia, zabrałem lornetki i wróciłem do domu, pozostawiwszy żurawia samotnie na placu boju.
 
Posty: 363
Rejestracja: 12 Sty 2014, 19:12

 

PostOrzech | 06 Kwi 2017, 16:31

Masz talent do pisania relacji - świetne :!: Tego typu relacje mocno zachęcają do podobnego wypadu :lol:
16" made by Piotrek K
ED100
Xcell 5, 7, APM XWA 13, Lunt 20
ESy 8,8, 30
UHC 2" OIII 2", H-beta 2"
Nikon EX 10x50,
Awatar użytkownika
 
Posty: 2002
Rejestracja: 21 Paź 2013, 17:11
Miejscowość: Olkusz

 

PostDamian P. | 06 Kwi 2017, 23:54

Dzięki :) Szkoda, że znów Księżyc świeci, choć nie mam prawa narzekać, bo bardzo słabo wykorzystałem ten pogodny nów.
 
Posty: 363
Rejestracja: 12 Sty 2014, 19:12

 

PostPrzemysław93 | 07 Kwi 2017, 00:04

Damian P. napisał(a):Czasami kiedy myślę o lwich galaktykach przez lornetkę, przypomina mi się obraz prawdziwego lwa, spoczywającego na sawannie, z uczepionymi tu i ówdzie kleszczami na ciele. Widok ten, wstrętny i odpychający (widziałem go kiedyś w telewizji), nie był tym, co pragnie się zobaczyć ponownie.


Kleszcze to akurat bardzo aktualny temat :mrgreen: Ale potwierdzam, że świetnie się to czyta. Barwa relacja i ambitne obiekty galaktyczne jak na taką lornetkę :) Co do NGC 2903 to jedna z ładniejszych galaktyk na naszej półkuli - w 10-12'' można już jakąś delikatną strukturę zobaczyć :)

Życzę więcej bezchmurnych nocy !
Sky-Watcher 10'', 80 ED (SVP) , Vanguard 9x50, kolekcja LVW , UO 5, SWAN 33, UHC Lumicon
Awatar użytkownika
 
Posty: 1931
Rejestracja: 27 Lut 2007, 18:36
Miejscowość: Wrocław / Zielona Góra

 

PostDamian P. | 07 Kwi 2017, 12:16

Dziękuje :) Kurde jeszcze nie widziałem tej galaktyki w mojej dwunastce. Jeśli będzie okazja, to wyceluję w nią teleskop.

Co do kleszczy i lwa, to sporo tego draństwa w życiu wyciągnąłem z kota niejednego, a i z psa się zdarzyło.
 
Posty: 363
Rejestracja: 12 Sty 2014, 19:12

 

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 17 gości

AstroChat

Wejdź na chat