Po spędzonej nocy z teleskopem nastał piękny, ale i wietrzny dzień. Zapowiadały się znów niezłe warunki i wieczorem 17 Lutego nie bardzo wiedziałem co z tym zrobić. Czy wystawić teleskop, czy może wybrać się gdzieś z lornetką, a może po prostu odpuścić i się porządnie doleczyć w łóżku? Plącząc się po domu i zerkając co raz przez okno, nagle wpadł mi do głowy pewien spontaniczny pomysł.
A może tak zapoluję na Głowę Wiedźmy? Ale Orion już mija południk..zaraz będzie coraz niżej a Erydan tym bardziej..przecież trzeba jechać gdzieś, gdzie jest ciemno, by SM 15/70 miał przynajmniej szansę..
Traw chciał, że tego samego dnia jeździłem z bratem do wsi Suchawa, oddalonej kilkanaście km od Włodawy w stronę Lublina. Po tym jak pomogłem mu w pewnej sprawie jeździliśmy po okolicy i zwiedzaliśmy tamtejsze miejsce. Myślałem kiedyś o miejscówce w tamtych stronach, ale teraz miałem rozeznanie w dzień. Decyzja zapadła. W pośpiechu ubrałem się, zapakowałem co trzeba i zrobiłem na szybko prowizoryczne odnośniki. Sprawdziłem jeszcze zdjęcia mgławicy i wyruszyłem.
Już w samej Suchawie droga się mocno ciągnęła wbiegając do samego lasu. Po tym jak minąłem wszelkie latarnie i światła domów, pojechałem jak najgłębiej, wjeżdżając kawałek w las. Przedarłem się przez straszne doły i zatrzymałem się na rozwidleniu dróg. Nad głową miałem sporą dziurę i dobry kawał nieba a w samym środku świecił Woźnica. Już po kilku minutach dostrzegłem gołym okiem trzy gromady M38, M36 i M37. Nie wyciągałem żurawia ponieważ nie byłem w pełni rozluźniony. Nie obserwuję zwykle w tak mrocznych miejscach. Stałem i patrzyłem w niebo a dookoła mnie były same drzewa. Totalna cisza. Mam wrażenie, że słychać spadające liście, które na wyrost potęgują lekki strach. Widok był niesamowity. Wielka dziura pośród drzew a w niej te wyraziste gwiazdozbiory. Coraz bardziej odważnie obserwowałem lornetką opierając się to o szybę, to o drzwi samochodu. Przebywałem tam godzinę, może dłużej.
Głównym celem była mgławica IC 2118, zwana Głową Wiedzmy, jednak czasu poświęciłem również na inne sprawy. Kiedy w końcu poczułem, że wzrok jest już w wystarczająco dobrym stadium adaptacji do ciemności, skierowałem się na prawo od Rigela, pozostawiając go za polem widzenia. Czarownicy szukałem dosyć długo pamiętając w głowię najjaśniejsze połacie. Po dłuższym czasie byłem coraz mocniej przekonany, że przy ruchach lornetki niebo jest pojaśnione mniej więcej w tamtych regionach, jednak nie było to jednoznaczne. Szukałem wyraźniej odciętych kontur mgławicy, natomiast zastałem bardziej rozmyte, zlewające się z tłem, lekkie pojaśnienie. Sprawa miała być trudna i taka też była. Obiekt odpuściłem. Na głowę czarownicy jeszcze zapoluję, ale coś mi mówi, że ona tam jest. Właśnie w tamtych lasach. Być może będę musiał tylko udać się kawałek dalej na pewną przełęcz, którą przecina nie duża rzeka i poczekać na skraju lasu..
Do domu jednak jeszcze nie zamierzałem wracać. Od dawna miałem jeszcze jeden cel, lecz wyjeżdżając z domu wcale o tym nie myślałem. Nie miałem pojęcia, że właśnie wtedy zobaczę Pętle Barnarda. Tak...wiedziałem tylko gdzie jest mniej więcej. NGC 2112 była banalna pod tamtejszym niebem. Wskazuje ją pewny trójkąt z kilku gwiazd, ot taka mizerna przewrócona choinka. Za M78 widniała chmura. Szerokie, łukowate pojaśnienie, dosyć dobrze odcięte w okolicy gromady. Lewa krawędź tej chmury przebiegała przez gromadę, ale wyraźnie nie obejmując tego trójkąta. U góry z prawej nie była tak dobrze odcięta. Z drugiej strony zaś pojaśnienie przylegało do dwóch jaśniejszych gwiazd nad M78. Idąc od gromady w dół pojaśnienie rozpływało się praktycznie już bez oznak odcięcia. Obiekt był po pewnym czasie czymś oczywistym, w szczególności gdy przemierzałem go prostopadle. Zapamiętałem ten widok dość dokładnie i w domu wszystko stało się jasne. Okazało się, że właśnie tak mniej więcej w tamtej okolicy przebiega Pętla Barnarda.
A niebo? M42 to była poezja. Widziałem zerkaniem, około 70-80 procent czasu, bez większego kłopotu jej dolną część, która zatacza koło. Ona zaś nadzwyczaj silnie świeciła. Płomień był bardzo wyraźny, z telepiącym się lekko od drżenia rąk pasmem. Przepiękna M35 z sąsiadkami, wyraźna jak nigdy głowa Małpy, której nikt by nie przeoczył. W Plejadach liczyłem gwiazdy, ale poddałem się. Nie potrafiłem się w ogóle skupić na tej czynności. Być może było około tuzina. Mel 20, czy Hiady były po prostu wgryzione w niebo. Gołym okiem przyglądałem się dość długo M44. Udało mi się wyodrębnić co najmniej dwie gwiazdy, z czego jedna, prawie centralnie w środku, czasem widniała ledwo po spojrzeniu na wprost. Podczas tego starałem się zakrywać długopisem bardzo jasnego Jowisza, lekko go przygasając. Nie upewniłem się co do widoczności M67 gołym okiem, ale coś tam może i było. W pewnym momencie skierowałem się między drzewa i traw chciał, że wycelowałem centralnie w kometę C/2014 Q2 (Lovejoy). Zobaczyłem między drzewami świecącą kulę z wpadającym na gałęzie warkoczem. Z zasięgiem miałem mały kłopot. Wszędzie wyskakiwało sporo słabiutkich gwiazdek, których czasem już nie widziałem po raz drugi.
Obrałem Woźnicę i rysowałem po omacku w zeszycie gwiazdy. Trudno powiedzieć, bo trochę mi to nie wyszło. Tam gdzie zaznaczyłem np. pewną gwiazdę, to w Stellarium w jej okolicy są dwie. Jedna ma 7.25, druga 7.0mag. W innym miejscu było z kolei tak, że tam gdzie widziałem gwiazdę była w programie gwiazda o jasności 7.40mag, ale w pobliżu także była 6.85, lecz bardziej pasowała mi pozycja tej pierwszej. W okolicy skrzyły jeszcze inne, ale nie mogłem się na nich skupić. Tak więc sprawę zasięgu pozostawiłem bez wyjaśnienia.
Z lasu wyjechałem około 21.30 i od razu zauważyłem, że w wiosce nie palą się już żadne latarnie za wyjątkiem niektórych domów. Po pewnym czasie zatrzymałem samochód i wyszedłem na chwile gasząc światła. Widok był zadziwiający. Droga mleczna ciągnęła się przez całe niebo niemal od horyzontu po horyzont a Wielki Pies był bardzo wyraźny.
Najbardziej jestem zadowolony z wyłapania Pętli oraz dolnej części M42. Co prawda do domu wróciłem bez Głowy Czarownicy, ale za to z innymi, równie cennymi łupami.