Jeżeli, tak jak ja, urodziliście się na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych minionego stulecia (hmm, jak to zabrzmiało...), to prawie na pewno graliście w “Pacmana”. Pamiętacie charakterystyczny kształt rozdziawionej paszczy? Tak się składa, że możemy się z nim zetknąć nie tylko na ekranie komputera, ale także w okularze teleskopu. Starożytni Grecy doszukiwali się na niebie wizerunków mitologicznych postaci, my umieściliśmy tam „pożeracza kulek”. Ot, znak czasów...
Mgławicę Pacman, skatalogowaną jako NGC 281, odnajdziemy w konstelacji Kasjopei (rektascensja 00h 52m 53,8s, deklinacja +56° 37' 30"). W katalogu Sharplessa odnotowano ją pod numerem 184.
Obiekt został odkryty 16 listopada 1881 przez Edwarda Barnarda, który opisał go jako "dużą, słabą mgławicę, bardzo rozproszoną". Znajduje się w odległości szacowanej na około 9500 lat świetlnych od Ziemi, w ramieniu Perseusza, prawie 1000 lat świetlnych powyżej płaszczyzny Galaktyki. To obszar H II, oświetlany przez młode, masywne gwiazdy powstałe w jego wnętrzu w ciągu ostatnich kilku milionów lat. Gwiazdy te skatalogowano jako gromadę IC 1590 i to właśnie one są odpowiedzialne za świecenie mgławicy, jonizując wodór. Wszystko wskazuje to na to, że owa fabryka nowych gwiazdek nadal działa. W szczególności fakt ten potwierdza obecność kilku ciemnych globul Boka, w których w podczerwieni odkryto protogwiazdy. Największa globula należąca do NGC 281 ma średnicę około 2,6 roku świetlnego.
Tyle teorii i suchych faktów, przejdźmy do wrażeń obserwacyjnych.
Czego szukać? – po prostu grupki słabszych gwiazdek, zatopionych wewnątrz sporej mgiełki (jej rozmiary kątowe to aż 35' × 30', a więc porównywalnie do tarczy Księżyca w pełni). Gdzie szukać? - aktualnie znajduje się ona w najkorzystniejszym położeniu, w okolicy zenitu. Starhopping w kierunku Pacmana jest banalnie prosty; mgławica przyczaiła się tuż obok dwóch jasnych gwiazd – Schedar (α Cas) i Achird (η Cas – skądinąd ładnego układu podwójnego), układając się wraz z nimi w kształt trójkąta. Problemów ze zlokalizowaniem NGC 281 nie powinni mieć zatem nawet niezbyt zaawansowani astroamatorzy.
Kłopoty może za to sprawić niska jasność powierzchniowa obiektu, ale i na to jest rada - obserwacje należy prowadzić z dala od miast. W dobrych warunkach zdarzało mi się wyłuskać delikatną, bladą poświatę mgławicy już w lornetce 10x50. Ale – jak powszechnie wiadomo – apertura rządzi. Przy użyciu dużej lornety (28x110) da się już wypatrzeć ciemny obszar tworzący ”usta” Pacmana, któremu mgławica zawdzięcza swój charakterystyczny wygląd i nazwę. Ów “pysk” to nic innego jak pył i gaz, przesłaniający jaśniejsze obszary. Wbrew pozorom nie była to jednak prosta sztuka; owo “wcięcie” - hmm, gdybym nie wiedział, że tam jest, pewnie bym je przeoczył. Całość prezentowała się tak, jakby z jednej strony obiekt został delikatnie nadgryziony, ale to pociemnienie nie sięgało daleko w głąb, było subtelne i raczej trudne do wyzerkania.
Co innego teleskop, zaopatrzony w długo- lub średnioogniskowy okular i filtr typu UHC, a najlepiej OIII, na który mgławica świetnie reaguje (kosztem rzecz jasna słabych gwiazdek widocznych na jej tle). Z wykorzystaniem takiego zestawu staje się jasna, kontrastowa i oczywista, a ciemna “wstawka” pięknie odcina się od tła, ujawniając niejednorodności w swej strukturze. W szesnastocalowym newtonie, po chwili wpatrywania się widać w niej ewidentne „rozgałęzienie”. Całkiem podobne wrażenia obserwacyjne miałem zresztą przy mgławicy Płomień w Orionie (NGC 2024).
Szczerze powiedziawszy, nie bardzo potrafię zidentyfikować gromadę IC 1590 – w tym sensie, że nie wiem, które konkretnie gwiazdy widoczne na tle obszaru mgławicowego do niej przynależą. Łatwe jest za to namierzenie układu wielokrotnego HD 5005 (Burnham 1), który odnajdziemy w centrum Pacmana. Układ ten został odkryty przez amerykańskiego astronoma S. W. Burnhama. Główny składnik - gwiazda o jasności 8,5 mag - posiada czterech towarzyszy, znajdujących się w odległości pomiędzy 1,4 a 15,7 sekund kątowych. Nie zaobserwowano istotnych zmian w tym systemie, począwszy od pierwszych pomiarów wykonanych w 1875 roku. Ta mała grupka niebiesko – białych gwiazd naprawdę dodaje całości swoistego uroku. Używając nieco wyższych powiększeń, udało mi się dostrzec trzy z nich.
Prawdziwe piękno mgławicy NGC 281 ujawnia się na długoczasowych fotografiach. Jest ona zresztą jednym z najczęściej „wypalanych” przez astrofotografów obiektów. Poniżej jedno z takich zdjęć, autorstwa Jacka Bobowika.
O ile czytasz to w noc niezdatną do obserwacji – zagraj w Pacmana. Jeśli warunki sprzyjają – spójrz w niebo, spróbuj i daj znać, jak poszło!