Na zwiedzanie Xi'an udajemy się w piątkę: Iwona, Ala, Grzegorz, Konrad i ja. Wysiadamy z autokaru gdzieś przy miejskich murach. Miasto leży nad 800 km rzeką We - dopływem Huang He - może to ta, ale coś wąska
5 minut dla fotoreporterów
Ustalamy trasę. Jesteśmy bez planu miasta, ale Grzesiek ma GPS w komórce i pościągane dane. Trochę to przerażające, ale w końcu idziemy z facetami, w razie czego to oni będą się martwić. Generalnie jesteśmy zorientowani na Wielką Pagodę Dzikiej Gęsi, którą będziemy jutro zwiedzać z całą grupą, ale pod pagodą codziennie wieczorem są pokazy fontann. No i jest to po Armii druga atrakcja miasta. Nieśmiało dorzucam, że może z powrotem byśmy wrócili taksówką. W końcu może warto spojrzeć na Xi'an z perspektywy jezdni, no i zmęczenie, ale wszyscy tak się na mnie patrzą, jakbym kogoś zabiła, więc się nie upieram
Jest godzina 18.30. Dojście do pagody zajmie nam 2 godziny. Jest ciągle upał, duża wilgotność i butelki z zieloną herbatą są obowiązkowe. Do tego dochodzi smog. Tegoroczne upały w Polsce dały nam w przybliżeniu poznać, jaka jest pogoda w Xi'an czy Szanghaju. Po 2 godzinach wędrowania będziemy mokrzy i wyczerpani.
Ruszamy wzdłuż murów, to chyba jakaś alejka spacerowa, ktoś się gimnastykuje, jest całkiem przyjemnie
i na początku wchodzimy na taki placyk, a tam chińskie disco-polo i taki obrazek:
Muzyka jest naprawdę elegancka, a ten chłopaczek wyraźnie się wyróżnia swoimi umiejętnościami
Wydaje mi się, że chłopacy w Chinach chętniej eksperymentują z włosami niż dziewczyny. Trafiają się rude, blond, wymyślne fryzury, łysych nie widziałam.
Dochodzimy do miejsca, gdzie byliśmy w południe, gdy część pojechała rowerami, a reszta poszła na zakupy.
Ponieważ tylko ja byłam na tej ulicy, więc wchodzimy na moment, ale większości straganów już nie ma.
Pierwszy z prawej to sklep z przyborami do pisania - pędzelki różnej grubości i te rzeczy.
Jakaś jedna cykada, za dnia cała ulica rozbrzmiewała ich graniem, są bardzo głośne
Miasto jest rozkopane, dużo robót, nigdzie nie widzę tradycyjnej chińskiej zabudowy. Ruch na ulicach jest spory, jezdnie szerokie. I w związku z tym jesteśmy wrzuceni do głębokiej wody - często nie ma sygnalizacji, więc każdy się pcha - piesi, żeby przejść, samochody, żeby przejechać. Nawet jak jest sygnalizacja, to chyba głównie po to, żeby się do niej nie stosować. Nikt jednak sobie krzywdy nie robi, wszyscy chcą przeżyć, więc ten uliczny ruch odbywa się w pełnej harmonii.
Czasem stoimy jak nienormalni czekając na zmianę świateł, podczas gdy wszyscy przechodzą. Czasem ulica jak rzeka, brak świateł i znowu stoimy. Raz lituje się nad nami milicjant i przeprowadza ofiary jak dzieci na drugą stronę. Mamy widocznie na twarzach napisane, że z zacofanego kraju jesteśmy.
Domy jak widać na zdjęciach. Potem gdzieś skręcamy, gubimy się, znowu skręcamy. Grzesiek siedzi w telefonie.
Sprawdzamy na planie miasta wywieszonym na przystanku. Wszystko po chińsku, ale miejsce, gdzie jesteśmy, oznaczone jest gwiazdką i pagoda też jest jakoś oznaczona.
I tak idziemy 2 godziny, czuję już Xi'an w nogach, a jeszcze powrót
ale marzenie o taksówce cały czas wybijam sobie z głowy.
Jesteśmy spragnieni i gdy wreszcie dochodzimy do głównego placu Grzesiek stawia wszystkim po pół litra piwa. Włosy mam mokre jak po umyciu. No, może nieładnie pisać, że się jest spoconym, ale to wielki urok tej wycieczki.
Pagoda jest zamknięta i podświetlona. Seans jeszcze się nie rozpoczął, ale tłum ludzi jest wszędzie.
Nie wiemy, jak te fontanny wyglądają i gdzie najlepiej stanąć, ale w tym tłumie to może już i tak wszystko jedno. Błąkamy się tu i tam. W końcu stoimy. A Grzesiek z Konradem szukają jeszcze miejsca na dobre ujęcia.
Woda zmienia kolory i towarzyszy jej podkład muzyczny. Teraz żałuję, że nie zapisałam, ale przy pierwszym utworze wychodzą nam oczy na wierzch, bo to jakaś polska czy rosyjska melodia. Niestety, nie pamiętam.
A tu zdjęcia Pawła i Rafała z tego samego koncertu
Trochę widać, ile jest Chińczyków
Po fontannach przysiadamy w końcu gdzieś na murku. Jest bosko. Prawdziwe lato. Piwo wsiąkło i się zatrzymało.
W sumie jesteśmy tam godzinę. Można by tak długo siedzieć, ale mamy tak samo długą drogę powrotną.
Marudzić za bardzo nie możemy, bo rano trzeba wstać razem ze wszystkimi. Ale o taksówce nic już oczywiście nie mówię. Xi'an z grubsza oglądnęliśmy. Tu nie ma jakiegoś starego miasta, uroczych zaułków i kawiarenek. Długie, szerokie ulice, brak świateł, mnóstwo ludzi, a czasem żeby przejść na drugą stronę trzeba wspiąć się na przejście nad ulicą, co tylko dodaje kilometrów.
Przez 2 godziny myślę tylko o tym, żeby dojść do hotelu. Konrad robi jeden krok, ja dwa. Jęczę przy każdym wejściu na schody. Powoli zaczynamy wszyscy jęczeć. W końcu Iwona pyta:
- Grześku, a może byśmy wzięli taksówkę?
Grzesiek patrzy do komórki i mówi:
- Ale to tylko dwie przecznice.
Przecznice oddalone są od siebie 2 km.
Myślimy, że może gdzieś te przecznice się schowały, ale nie - są, tylko wszystko tu takie duże. Prawdę mówiąc Grzesiek prowadzi doskonale, tylko po cholerę ten Xi'an taki duży?
Okazuje się, że po drodze mijamy Małą Pagodę. Chcemy do niej podejść, ale jest na terenie ogrodzonym i pilnowanym. Obok jakiś teren państwowy. Ustawiamy się do zdjęcia, bo towarzystwo mamy przednie i chętnie pozujące.
Szefowa w środku
Mała Pagoda, chyba większa od tej Wielkiej.
W końcu trafiamy do hotelu i potem już nic nie pamiętam. Nie wiem, jak wstanę i czy w ogóle jestem w stanie chodzić. Wycieczka udała się naprawdę. 15 km jak w mordę. Potem w Pekinie przejdziemy 12. I będzie jeszcze weselej, bo Grzesiek zeżre robaki