Z Lombok polecieliśmy znów na Jawę, skąd następnie na Borneo i na Sulawesi (Celebes). Tu cywilizacja po mału się kończyła. Obserwacje mieliśmy przeprowadzić z miasteczka Palu, skąd planowaliśmy transmitować zaćmienie, jednak pogoda zaczęła się pogarszać i musiałem zastosować plan awaryjny, polegający na dotarciu w odległe o ok 200km na wschód miejsce gdzieś w dżungli i w pobliżu morza. Męcząca i dyskomfortowa podróż przez strome, wąskie bezdroża, w 5 osobowym samochodzie, gdzie nas było 10 osób ze sprzętem, była ceną jaką musieliśmy zapłacić za zrealizowanie naszego celu. Można sobie jedynie wyobrazić, że znalezienie kogoś z samochodem w godzinach wieczornych w tak dzikim kraju nie było proste. Nasz zagwarantowany transport i transport awaryjny (pick up) niestety nie przyjechał, więc zmuszeni byliśmy chodzić po ludziach posiadających jakiś pojazd i prosić. Gdy oznajmiliśmy gdzie chcemy jechać, nikt nie chciał nas zabrać, ze względu na własne bezpieczeństwo. Wszak teren ten jest niebezpieczny, z uwagi na dzikie plemiona i zagrożenia zamachami. Udało nam się jednak dojechać do wybrzeża przed wschodem Słońca. Nasza obecność szybko zaciekawiła mieszkających w bungalowach tubylców. Większość z nich nigdy nie widziała białego człowieka, więc oczywiście my byliśmy większą atrakcją niż samo zaćmienie. Każdy chciał nas dotknąć i zrobić sobie zdjęcie. Niektórzy mieli nawet smartfony, tylko zastanawiało nas po co, jak o jakimkolwiek zasięgu w tym miejscu nie było mowy
Pierwsze zdjęcie przedstawia nasze miejsce obserwacji, kolejne są z miasteczka Palu i miejscowego lotniska, gdzie witali nas lokalni gapowicze. Dodać należy, że Sulawesi nie stanowi turystycznego miejsca i obecność białych ludzi stanowi tam sensację. Ludzie są mili i chętnie zapraszali nas do swoich skromnych domków, oraz robili sobie z nami zdjęcia. Moja córka Sandra, była wręcz traktowana jak gwiazda Hollywood