To światło nadchodzi po cichu

PostDamian P. | 12 Gru 2017, 22:37

Z roku na rok obserwuję coraz więcej nowych łun i świateł. Odległe latarnie i łuny okolicznych wsi, farmy fotowoltaiczne (czy coś w tym rodzaju), nowe domy, które wieczorami spoglądają żółtymi prostokątnymi ślepiami i oczywiście Włodawa, która wydaje się z każdym rokiem podstępnie przybliżać i niepostrzeżenie po cichu rozrastać, generując coraz to większy całun świetlnego smogu spowijającego niebo.
Liczyłem, że uda się popełnić coś konkretniejszego (nadal liczę na kilkugodzinny wypad z teleskopem), lecz pogody jak na lekarstwo, a gdy chmury raczą łaskawie na chwilę ustąpić, nie zawsze mamy okazję skorzystać z owych łask. Zupełnie jakbyśmy prosili milion razy kogoś o spotkanie, ciągle dostając odmowę i nagle, kiedy owa osoba proponuje nam w końcu krótką wizytę, odpowiadamy: „Wybacz, ale jestem teraz zajęty, może... (podczas kolejnego nowiu...)...innym razem”. Postanowiłem zatem, że wrzucę na razie co mam. Jest tu ciut widoków z lornetki 10/50, jakie wszyscy znamy, trochę o miejscówce, pewnym zjawisku i spotkaniu dwóch ciał niebieskich.

W nocy z siedemnastego na osiemnasty października, o godzinie trzeciej nad ranem postanowiłem wybrać się kilkanaście kilometrów na północny zachód od Włodawy, w rejon, gdzie na mapach LP pewien współczynnik „ratio” wynosi 0.11, uciekając tym samym od większości zanieczyszczeń świetlnych. Można by rzec, że udałem się tam, gdzie zawracają wrony. Nie wiem jak jest w rzeczywistości, ale wiem, że na przełomie lata i jesieni zbierają się tam w licznym gronie żurawie i rozprawiają pewno o swym odlocie.
Na miejscu byłem za piętnaście czwarta. Ustawiłem fotel za samochodem i kiedy zgasła lampka wewnątrz kabiny, rozejrzałem się dokoła. Niewielkie źródła sygnalizujące o istnieniu cywilizacji były oazą dla duszy spragnionej odosobnienia, chwili spokoju i namiastki pustkowia. Na południu, gdzieś na Rufie dawnego statku Argo, paliło się światło – niewielka, żółtawa kopuła niczym blask odległego ogniska, kiedy nie widać jeszcze płomienia. Inna łuna na północnym zachodzie była już tylko malutkim złocistym grzybkiem. I jeśli chodzi o coś, co przypomina łuny od miast i wsi, to by było chyba na tyle.
Oprócz tych niewielkich źródeł cywilizacji dostrzegłem jeszcze nieznaczne, dość rozproszone pojaśnienie nieba na północnym wschodzie (w tamtym kierunku, pięćdziesiąt kilometrów dalej był Brześć), ale nie przypominało to odległego miasta, było rozległe, jakby gdzieś tam za horyzontem zbliżał się wschód Słońca, z tą różnicą, że w miarę upływu czasu poświata jakby słabła. Widziałem także inną, nieco silniejszą łunę na Wschodzie, dokładnie pod ogonem Lwa, który odrywał się od horyzontu i wspinał leniwie ku południkowi. Żadnych latarni w promieniu trzystu sześćdziesięciu stopni. Żadnych świdrujących na żółto okien. Jedynie trzy bardzo odległe, czerwone światełka wież.

Choć przejrzystość, jak się potem okazało, pozostawiała nieco do życzenia, to magia odludzia i nocnej ciszy były wspaniałe. Niekiedy tylko słychać było bardzo cichutki, początkowo ledwo rozpoznawalny odgłos poszczekiwania jakiegoś wielkiego psa.
Droga Mleczna nie była czymś zjawiskowym – w końcu to nie był wieczór na przełomie lata i jesieni – mimo wszystko ciągnęła się przez cały nieboskłon jasnym pasem, wyrastając spod skrzydła Łabędzia nurkującego po szyję w rozległych polach na północy niczym w wielkim jeziorze i spływając na Rufę, gdzie łączyła się z poświatą pewnego miasteczka, zaraz za grzbietem Wielkiego Psa.
Drzewa były ciemnymi sylwetkami nisko na tle nieba i czaiły się tu i ówdzie w znacznej odległości, jak stado wilków, które zatacza powoli krąg wokół swej ofiary. W górze skrzyło wiele gwiazd. Syriusz sprawiał wrażenie jakby psuł adaptację wzroku.

Usiadłszy w fotelu spojrzałem przez lornetkę na Miecz Oriona. Mgławica M42 przypominała uformowanego z dymu ptaka. Skrzydło po zachodniej stronie jak zwykle było mocniej rozświetlone. Poniżej M42, gwiazdę Jota Orionis otulał ciepły mgławicowy blask, zaś powyżej widać było już ślady obłoków mgławic NGC 1973-75-77, a jeszcze wyżej skrzyły gwiazdy luźnej gromady NGC 1981; czwórka, trójka i jedynka, od prawej do lewej. Przejechałem w górę do Pasa Oriona i natychmiast dostrzegłem kątem oka mgławicę Płomień. Pamiętam, że wydała mi się wtedy całkiem spora jak na lornetkę 10/50. Zauważyłem także, że blask Płomienia – przyćmiewany blaskiem Alnitaka od południowego Zachodu – czasami się rozdwaja, przedzielony ciemniejszą wyrwą. Patrzyłem na trzy jasne gwiazdy, otoczone mrowiem słabszych punkcików i dostrzegłem słabego towarzysza Mintaki, który tańcował razem z nim, w jednym i tym samym rytmie maleńkich drgań. Mgławica Płomień cały czas dawała o sobie znać, pojawiając się, to znikając na chwilę, gdy patrzyć zerkaniem.

Obniżyłem się do gwiazdozbioru Zająca i odnalazłem gromadę kulistą M79. Przypominała słabiutką rozmytą gwiazdkę, podobną trochę do tej, która świeciła zaraz pod nią. Odbiłem potem do pewnego czworoboku z gwiazd i odszukałem R Leporis, karmazynową gwiazdę Hinda, zwaną też kroplą krwi na tle nieba. I wtedy usłyszałem jakiś dźwięk, coś jakby odchrząknięcie w oddali, a właściwie gdzieś za samochodem. To tylko dźwięk odpoczywających części wozu, pomyślałem, może sprężyny albo po prostu odpadające błoto. Samochód czasem wydaje różne dźwięki, zaraz po podróży.
Założyłem nogę na nogę i przyjrzałem się R Leporis. Po chwili udało mi się dostrzec jej pulsujący co pewien czas, pomarańczowy kolor, w szczególności gdy patrzyłem tuż obok niej, ale czasem także i na wprost. Jej prezencja jednak wydaje mi się czasami dość osobliwa, kolor pulsuje niezbyt rytmicznie, trochę jakby ktoś nadawał z tej gwiazdy sygnały świetlne, no wiecie - puszczał krwawe zajączki. Niekiedy mam wrażenie, że intensywność barwy się zmienia i pomiędzy pomarańczowym odcieniem, wkrada się naprawdę głęboka czerwień. Udało mi się nawet tak ustabilizować lornetkę, opierając łokcie na poręczach fotela, że obraz przestał prawie całkowicie drgać.
Przejechałem do gromady Wielkiego Psa. W M41 na wprost naliczyłem kilkanaście gwiazd, może nawet około dwudziestu. Zerkając oczywiście pojawiało się ich więcej, a cała gromada świeciła jaśniej.

Po niebie przemknął meteor. Wycelowałem lornetkę w Woźnicę. Przywitał mnie szeroki uśmiech Kota Dziwaka, na którego policzku świecił klaster gwiazd gromady M38. Tuż pod okiem kota dostrzegłem niewielką gromadę NGC 1907, a zaraz pod najjaśniejszą gwiazdą, tworzącą uśmiech zwierza – w miejscu gdzie znajdowała się mgławica IC 417 – świecił niewielki blask, niemal przyklejony do owego słońca. Spojrzałem na pojaśnienie w miejscu gromady NGC 1893, powiązanej z mgławicą IC 410 oraz na miejsce, gdzie powinna być IC 405. Czy widziałem mgławice? Nie wiem. Nigdy tego nie wiedziałem. Niemniej w obu miejscach widać wyraźną poświatę otaczającą słońca.
Odwiedziłem gromady M36 i M37. W tej drugiej bardzo ciężko było dopatrzeć się na pierwszy rzut oka pojedynczych słońc. Widziałem spowite mgłą, odrębne jednostki światła, ale wciąż były to mętne punkty otulone poświatą całej gromady, podobnie jak czasem zatopione są na talerzu truskawki w śmietanie. Przesunąłem się do Bliźniąt i zobaczywszy bogatą w gwiazdy, piękną gromadę M35, obniżyłem się odrobinę i ujrzałem poświatę mgławicy Małpa. Kiedy patrzyłem na mgławicę i gromadę, wciąż mieszczące się w jednym polu widzenia, przez kadr przemknął meteor.

Wstałem i znów rozejrzałem się wzdłuż horyzontu, napawając się pustkowiem i niesamowitą nocną ciszą. Popatrzyłem kontrolnie na maleńką łunę na północnym Zachodzie i na bladą poświatę mniej więcej pod Wielką Niedźwiedzicą. Potem spojrzałem na łunę na Wschodzie – tę która paliła się pod Lwem – i odniosłem wrażenie, że nie tylko urosła, ale i się przechyliła. Łuna, która świeciła na Rufie, zaraz za Wielkim Psem, nadal była mniej więcej na swoim miejscu. Na dachu samochodu leżało światło odbitych gwiazd i Drogi Mlecznej.
Usadowiłem się ponownie w fotelu i spojrzałem na Zachód, gdzie wciąż wysoko nad horyzontem wisiał Trójkąt. Dostrzegłem kątem oka galaktykę Andromedy i światło gromady NGC 752. Początkowo nie mogłem dostrzec galaktyki M33, ale po upływie mniej więcej pół minuty, zaczynałem wyłapywać jej słaby ślad. Wycelowałem tam lornetkę i ujrzałem owalną plamę światła. Przejechałem do M31 i od razu dostrzegłem, że halo od północno-zachodniej strony – tam gdzie była słaba plamka światła M110 – jest jakby przycięte, zaś po drugiej stronie – gdzie świeciła mglista, rozmyta kulka galaktyki M32 – rozpływało się łagodnie w przestrzeń.
Chcąc spróbować sił z mgławicą Kalifornia, wpadłem na Plejady, które rozsypały się przed moimi oczami niczym diamenty. Spojrzałem na warkocz Alkione i zobaczyłem tuż obok wachlarzowaty ślad mgławicy Merope. Przeskoczyłem w rejon Kalifornii. Miejsce gdzie powinna znajdować się mgławica, przeciął sunący przez pole widzenia satelita. Poczekałem aż wyleci z kadru i skupiłem się znów na wypatrywaniu subtelnego blasku.
Nagle oderwałem oczy od lornetki. Wydawało mi się, że słyszałem jakieś dudnienie, dobiegające z mroku od zachodniej strony, gdzie kończyła się niedaleko droga i gdzie rosło trochę więcej drzew oraz tam, gdzie zawracałem samochodem, wymijając wielką kałużę. Ślad drogi, znikając w ciemności, urywał się jednak dużo wcześniej. Nasłuchiwałem chwilę, ale niczego nie dostrzegłem, jedynie niewyraźną, białawą, owalną plamę w oddali przy ziemi, która była prawdopodobnie obłokiem mgły. Gdy jechałem na miejscówkę, tą usypaną klińcem drogą, ciągnącą się ponad dwa kilometry przez rozległe pola, co chwilę przebijałem się przez gęste kłęby mgły.
Kalifornia była trudna. Przynajmniej do tamtej chwili, bo pod koniec nocy, który miał nastąpić niebawem – może raptem za pół godziny – sytuacja nieco się zmieniła.

Właściwie przyjechałem tu z powodu Pętli Barnarda, lecz okazało się to wyzwaniem, chyba zbyt dużym, jak na warunki, kiedy M33 widać z trudem. Namierzyłem M78 i znajomy trójkąt z gwiazd. Po chwili udało mi się nawet dostrzec malutki, bardzo słaby ślad gromady NGC 2112. Minuty upływały jedna za drugą, gwiazdy przesuwały się po nieboskłonie, pole widzenia przeciął szybki, niezbyt jasny meteor a ja począłem zataczać lornetką kręgi i przemierzać miejsce w poprzek i na wskroś. Skojarzyło mi się to z pewną gierką, która grałem wiele lat temu; chodziło w niej o to, by zaznaczać po kawałku linią pole małym pajączkiem (czy co to tam było), zdobywając coraz więcej powierzchni i uważać przy tym na coś, co odbijało się od ścian owego pola.
W końcu uznałem, że widzę nieznaczne pojaśnienie nieba, może nawet łukowate i szerokie odpowiednio. A potem przemierzyłem niebo w niedalekiej odległości od Oriona i odniosłem wrażenie, że widzę to wszędzie. Zupełnie jakbym uroił sobie na wpół zaparowane pole widzenia i szukał miejsca na niebie, gdzie tego nie widać. Przypominało to trochę spojrzenie na Słońce w biały dzień. Przez krótką chwilę widać je potem wszędzie.
Pole widzenia przeciął słaby satelita a mnie coraz mocniej bolały oczodoły. Gdzieś w mroku odezwał się jakiś ptak. Zapiszczał kilka razy i ucichł. Brzmiał trochę jak Myszołów (lecz głos był trochę cieńszy) i trochę jak Czajka. Uniosłem głowę i w tym samym momencie zgasł na niebie meteor. Kadr w okolicy Pętli również po chwili przeciął meteor a ja patrzyłem, co chwilę mimowolnie wyłapując lekki ślad gromady NGC 2112 pobłyskujący w ciemności. Poczułem na twarzy lekki dotyk wiatru a potem usłyszałem dźwięk samochodu, bardzo odległy, ale wstałem by się upewnić, czy ktoś tu jedzie. Niczego nie dostrzegłem. Znów ogarnęło mnie to cudowne uczucie, jakbym stał pośrodku jakiejś pustyni. Wycelowałem lornetkę niechcący w Betelgeze, dostroiłem ostrość i poczułem delikatny dreszcz zimna.
Na północny Wschód od Pasa Oriona, przez pole widzenia przeleciał satelita. Subtelny blask wciąż płatał figle, był tu i tam. A potem odniosłem wrażenie, że w miejscu, gdzie winna znajdować się mgławica, istotnie jest pewna poświata, którą cały czas miałem przed oczyma, tylko nie zdawałem sobie sprawy z jej obecności. Upłynęło kilka minut ciszy. Coś przemknęło. Satelita.

Może przejrzystość nie była wcale dobra, myślałem, może przywiało jakiś pył z Afryki a wraz z nim ten cholerny afrykański pomór świń, który ostatnimi czasy srożył się po okolicy. Znów usłyszałem w oddali stłumiony dźwięk ruchu, dźwięk samochodu. Ledwie słyszalny, nocny szum. W okolicy Pętli przeleciał cholerny satelita. Z góry dobiegł mnie dźwięk samolotu, jak rozciągnięty dźwięk grzmotu burzy. Dwa żółte światła i jakieś jeszcze pośrodku. Niewysoko na Północy kolejny. Łabędź zanurkował jeszcze głębiej a w miejscu gdzie miał szyję, nagle pojawiło się jakieś światło i znikło. Poczułem zimno.
I spojrzałem potem na Wschód i zobaczyłem Lwa tonącego w odmętach światła tak silnego, że przesłaniało gwiazdy pod jego brzuchem. Łuna, którą widziałem na początku i podejrzewałem za łunę Włodawy, rozrosła się i nasiliła. Zobaczyłem, że światło biegnie pod kątem i wyraźnie zbiega się z brzuchem Lwa w ostry klin, niemal biegnąc doń równolegle. Blask wyrastał z horyzontu grubym filarem i piął się pod dziwnym kątem minimum do gromady gwiazd w Raku, która jak się okazało, była wtedy mniej więcej pięćdziesiąt stopni nad horyzontem.

Nagle przypomniałem sobie, że około piątej miała wzejść Wenus w towarzystwie Księżyca. Zobaczyłem kolejny samolot w okolicy Łabędzia. Potem na południowym Wschodzie, jak spod ziemi, wyrosła maleńka łuna, podobna do tej na północnym Zachodzie. Znów samolot. Spojrzałem na Syriusza, Procjona i uznałem, że czas wracać do domu. Ale jeszcze chwila dla galaktyk M81 i M82. Obie wyraźne, jedna owalna, druga podłużna i słabsza.
Na południu Pas Drogi Mlecznej i Wielki Pies przesunęły się na prawo od łuny. Jeszcze M42, Pas Oriona, Płomień i okolice Pętli, która okazała się tym razem obiektem fatamorganą, chmurą widmo.
Usłyszałem słabe poszczekiwanie psa na Północy. Spojrzałem w tamtym kierunku i zobaczyłem ruchomy snop światła, który rozświetlał lekko horyzont w prawo, jakby przechadzał się tamtędy jakiś olbrzym z wielką latarką, a potem na chwilę rozbłysły na horyzoncie odległe reflektory i znikły.
Lew wznosił się coraz wyżej. Poświata lśniła ciągnąc się bardzo wysoko, właściwie trudno było ustalić jej kraniec. Zrobiłem się głodny i zaraz potem zaczął dawać o sobie znać poranny chłód. Spojrzałem gołym okiem na M33, Kasjopeję, Chichoty, Mel 20, Plejady, Hiady, Oriona i Syriusza, a potem wycelowałem lornetkę w mgławicę Kalifornia i ku mojemu zdziwieniu dostrzegłem wyraźnie grube, podłużne pojaśnienie w odpowiednim miejscu. Kalifornia tam była. Jak skrawek rzeki.
Zabrawszy co trzeba, wsiadłem do samochodu, zapuściłem silnik i zobaczyłem, że jest piętnaście po piątej.
Wenus!
Księżyc!
Wysiadłem i zobaczyłem je tuż nad wschodnim horyzontem, i ponad czerwonym światełkiem jednej z wież. Księżyc odrobinę niżej i po lewej od Wenus. Przypomniało mi się, że podobną konfigurację widziałem już dwa miesiące wcześniej, ale teraz Księżyc jest cieńszy, znacznie cieńszy. W lornetce wieża pomiędzy Wenus i Księżycem pokazała dwa światełka. Zobaczyłem ciemne kontury odległych drzew. Oświetlony skrawek Księżyca był bardzo cienki i wyglądał jak brzeg żarzącej się kartki papieru, gdy ją podpalić i zdmuchnąć płomień.
Spojrzałem na tę część i zobaczyłem, że kąt promieni Słońca, jakie padały na Księżyc, był taki sam jak kąt pod jakim wyrastała z horyzontu gruba poświata, zwężająca się stopniowo niczym wielka piramida i zdająca się dotykać macką głów Bliźniąt. Oczywiście wiedziałem już wtedy czym jest owe światło. Było widoczne już około czwartej, kiedy Słońce znajdowało się mniej więcej trzydzieści stopni pod horyzontem. Świeciło wówczas jako na wpół owalna, blada łuna pod ogonem Lwa. Zorientowałem się jednak dopiero mniej więcej w połowie sesji, kiedy niby po cichu rozrosło się i pochyliło w prawo. Nigdy nie widziałem porannego światła zodiakalnego i zapomniałem, że jesienią można je ujrzeć rankiem na wschodzie. Bo tam, w kierunku wschodnim, jak się potem okazało, nie mogło być żadnego źródła LP przez dobre kilkaset kilometrów ukraińskiej pustki, naznaczonej na mapach jako wielka czarna plama.

Podczas powrotu, Wenus i Księżyc wskazywały mi drogę. Po kilkunastu minutach dotarłem pod dom, zgasiłem silnik i chwyciwszy lornetkę, wyszedłem. Ruszyłem na dróżkę, zdjąłem osłony i zatrzymałem się przed czymś, co jeszcze nie tak dawno było ogrodem warzywnym. Przede mną wisiał sznur na ubranie.
Niebo na Wschodzie było już mocno rozjaśnione przez pierwsze łuny świtu. Księżyc i Wenus zdążyły wznieść się trochę wyżej. Przystawiłem lornetkę do oczu i umieściłem oba obiekty pomiędzy czubkami świerków, które rosły za ogrodem. Księżyc był piękny, choć jasnej strony było zaledwie dwa i siedem procent. Obok była Wenus a pod nią świeciła jakaś jeszcze gwiazda. Ponad nimi przebiegała lekkim łukiem linia energetyczna. Ciemna strona Księżyca, spowita światłem popielatym, odsłaniała wyraźnie ciemniejsze obszary na powierzchni, zaś na cieniutkim rozżarzonym skrawku tarczy, tłoczyły się jakieś zniekształcone formacje, oblane promieniami Słońca. Zauważyłem, że okolica terminatora złowieszczo czernieje po nieoświetlonej stronie, gdy patrzeć na nią zerkaniem.
Stałem jeszcze chwilę, potem schyliłem głowę, by nie zaczepić o sznur na ubrania i wszedłem na ogród. Zmieniałem pozycję kilka razy, próbując różne konfiguracje świerkowe, po czym wróciłem na dróżkę. W końcu opuściłem lornetkę. Tak naprawdę chyba najpiękniejszy widok tej koniunkcji był nie przez lornetkę, ale gołymi oczami, kiedy dwa ciała niebieskie wisiały nad odległymi o kilkaset metrów domami i drzewami, kontrastując na powoli jaśniejącym niebie, które przy horyzoncie zaczynało już robić się różowe.
Ostatnio edytowany przez Damian P. 20 Gru 2017, 03:09, edytowano w sumie 2 razy
 
Posty: 363
Rejestracja: 12 Sty 2014, 19:12

 

Postrobert_sz | 13 Gru 2017, 04:19

Dzięki, miałem co poczytać w tą bezsenną noc. Dawno już nie zerkałem na gwiazdki, poczułem lekką ulgę po przeczytaniu relacji :)
 
Posty: 988
Rejestracja: 26 Gru 2010, 02:05

 

PostPiotr K. | 13 Gru 2017, 07:47

Fajny opis, dobrze oddaje klimat wyciszenia i spokoju w trakcie obserwacji, gdy zwracamy uwagę na szczegóły zwykle umykające w codziennym zabieganiu (jak choćby obecność przy horyzoncie czerwonych lampek z dalekich wież - też je lubię :) ). Co do błędów ;) - "z owych łask", "owa osoba", "cholerny satelita", bo jest "ten satelita" - rodzaj męski, a nazwy kierunków świata piszemy z małek litery :) Aha, "promień" to miara odległości, a nie kątów, więc wyrażenie "w promieniu 360*" jest trochę bez sensu :) Zamiast tego coś w stylu "dookoła żadnych latarni", albo np. "w promieniu kilku(nastu?) kilometrów żadnych latarni" (co oznacza, że w obrębie okręgu o podanym promieniu, w którego środku się znajdujemy, nie ma żadnych latarni - czyli to 360* jest już w tym wyrażeniu zawarte :) ).
Newton 150/750 + Nikon D5100
Samyang 135 mm + Canon 4000D / 7D MkII + ASIair
EQ3-2 z napędem Asterion EQ3 DriveKit Pro
EQ5 z napędem OnStep
Awatar użytkownika
 
Posty: 2869
Rejestracja: 27 Wrz 2014, 16:02

 

PostDamian P. | 16 Gru 2017, 18:25

Dzięki panowie za miłe słowa i za czujność w wyłapywaniu baboli:)

Cóż, błędy w tekście się zdarzają. Osobiście, mimo iż staram się zawsze pilnować gramatyki jak umiem, to popełniam błędy jak każdy. Gramatyka jest bardzo ważna, ale dla mnie jeszcze ważniejsze są inne sprawy w tekście. Poza tym, to nie jest redakcja, tylko portal miłośników amatorskiej astronomii. I to forum, jakby nie patrzeć, jest przepełnione błędami, bo tworzą je różni ludzie, których posty nikt nie poprawia. Wielu z tych ludzi olewa sobie totalnie gramatykę i leją słowa, jak pomyje z wiadra, nie patrząc na nic i nie szanując czytelnika, inni idą za głosem czerwonych linii, pomagających zniwelować to i owo, jeszcze inni starają się, by ich teksty nabierały jako takiej dynamiki i oprócz literówek i prostych błędów, zważają na coś więcej, starają się na tyle ile potrafią.

Piotrze, dla mnie wskazanie błędów w formie wyliczanki będzie tylko na plus i dzięki, ale jeśli można prosić, to chciałbym - jeśli ktoś już czuję potrzebę zabawy w redagowanie i korektę tekstu - aby na przyszłość zgłaszać je nieco dyskretniej, może prywatnie? :wink:
 
Posty: 363
Rejestracja: 12 Sty 2014, 19:12

 

PostPiotr K. | 17 Gru 2017, 02:16

Damian P. napisał(a):Piotrze, dla mnie wskazanie błędów w formie wyliczanki będzie tylko na plus i dzięki, ale jeśli można prosić, to chciałbym - jeśli ktoś już czuję potrzebę zabawy w redagowanie i korektę tekstu - aby na przyszłość zgłaszać je nieco dyskretniej, może prywatnie? :wink:

Z mojej strony - nie ma sprawy :)
Newton 150/750 + Nikon D5100
Samyang 135 mm + Canon 4000D / 7D MkII + ASIair
EQ3-2 z napędem Asterion EQ3 DriveKit Pro
EQ5 z napędem OnStep
Awatar użytkownika
 
Posty: 2869
Rejestracja: 27 Wrz 2014, 16:02

 

PostJanusz_P. | 17 Gru 2017, 12:52

W taki dzień jak dzisiaj lubię czytać takie przepełnione duchem obserwacji opisy ale jeśli są w nich rażące błędy lub permanentny brak polskich liter to sobie je odpuszczam bo moja Psyche cierpi a czytam je zwykle do jej podbudowania z powodu braku obserwacji więc teraz też przy okazji proszę, piszmy po polsku, gramatycznie a tym bardziej większy pożytek estetyczny będzie z takich tekstów dla ich czytelników :arrow: :idea:
Astropozdrówko Janusz P.

Fujinon 10x50, SCT 6 podręczny, SCT-14" HyperStar, EQ-6, Coronado 60, EOS-6D-mod i takie tam szkiełka do niego od 8 do 4000 mm plus lasery RGB do 2 W :-)
Awatar użytkownika
Założyciel i Patron Forum
 
Posty: 18278
Rejestracja: 12 Kwi 2005, 19:17
Miejscowość: 15 km na południe od Krakowa

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 11 gości

AstroChat

Wejdź na chat