Noc Geminidów

PostDamian P. | 16 Gru 2017, 22:03

Hej, Opis obserwacji pisałem wczoraj w nocy, stąd wzmianka we wstępie o konkursie z sąsiedniego forum. Nie chciałem jednak nic wycinać, toteż pozostawiłem tak, jak jest.

Jeszcze nigdy tego nie robiłem. Nigdy nie pisałem relacji bezpośrednio na forum. Kiedyś, na samym początku, robiłem to ręcznie, potem w zwykłym notatniku na komputerze, a jeszcze później w open office. Ten ostatni program dał mi możliwość podobnego wyglądu strony jak na forum, przez co początkowo widziałem tekst na bieżąco podobnie jak tutaj. W tym roku jednak zmieniłem wygląd strony w open office i zacząłem pisać na białym tle, jak to jest w pdf. Ta forma mi odpowiada najlepiej, ale mniejsza o to. Teraz piszę, a raczej przerabiam relację tu, bo chcę zdążyć przed północą i wziąć udział w zabawie. Założyłem, że wrzucę tę drugą, teleskopową, ale mój obecny tryb pisania, nie pozwoliłby zdążyć do Bożego Narodzenia. Opis obserwacji, który powstaje u mnie na początku, czasem kolosalnie różni się od ostatniej wersji. Ostatnia moja relacja miała początkowo grubo ponad cztery tysiące słów, a gdy wstawiłem ją na forum, była już odchudzona do ponad dwóch i pół tysiąca.
Trochę będę pisał na nowo, ale główny trzon, to będzie moja pierwsza wersja, szkic powstały z notatki napisanej bezpośrednio po obserwacjach. Jest godzina dwudziesta trzecia trzydzieści pięć...


* * *


Nie...
Jest godzina...
Mniej więcej dwudziesta druga, noc z trzynastego na czternasty, noc Geminidów, ale jeszcze o tym nie wiem. To znaczy wiem, że na niebie dzieje się coś wspaniałego, ale nie wiem co to za rój.
Robię dwie kanapki i wkładam je do woreczków śniadaniowych, szykuję różne rzeczy, no wiecie, okulary, lornetki i takie tam, i podjadam co chwilę zimną wątróbkę z patelni, która wyjątkowo mi smakuję. Do czasu kiedy skończę uczyć się w międzyczasie położenia kilku obiektów, zjem wszystko co do ostatniego kawałeczka. Wszystko dzieje się bardzo szybko, dlatego, że nadużyłem zbytnio czasu, kiedy szukałem mgławicy Irys i tego...nietoperza. I wiecie co? Już widzę, że zanosi się na dłuższą pisaninę. Moja relacja potrwa pewnie gdzieś do drugiej, może trzeciej w nocy i wtedy będzie już za późno na konkurs. Ale nie będę się tym zamartwiał. Pokibicuję kolegom, przeczytam ich teksty i zagłosuję na trzy, które najbardziej mi się spodobają. A więc jak to było z tym Irysem i nietoperzem?


* * *


Jakieś dwie godziny wcześniej. Noc Geminidów...

Dwadzieścia po ósmej. Zdejmuję z półki małe pudełko z rysunkiem mapki nieba na niebieskim tle i kładę na łóżku. Wyjmuję ze środka okular Explore Scientific 14mm. Potem otwieram barek na dole mebli i spośród gratów wyjmuję czarne pudełko oraz dwa mniejsze, białe. W czarnym jest taki sam okular jak w niebieskim tylko 4/7mm. Z białych wyjmuję standardowe kitowce (10mm i 25mm), jakie dają w zestawie sklepowym. Ubieram się ciepło (przynajmniej tak sądzę) i zaglądam po drodze do pokoju mamy.
– Światła nie gasisz? – Pytam.
– Zaraz zgaszę – mówi.
Wracam do siebie i jeszcze raz otwieram Stellarium, by zapamiętać dobrze położenie nietoperza, którego lokalizację poprzedziłem wieloma zdjęciami (tak dla pewności, jak zawsze) i schowawszy do kieszeni wszystkie cztery okulary, wychodzę do sieni, gasząc po kolei wszystkie światła w domu. W mamy pokoju już jest ciemno.
Podwórko jest oświetlone lampą wiszącą nad schodami. Wyglądam przez szybkę w drzwiach i widzę wielki biały teleskop, pochylony pod kątem. Dostrzegam na nim rosę. Kilka metrów za teleskopem stoi pies i patrzy w moją stronę. Otwieram drzwi. Nad świerkami świeci Kastor i Polluks a wyżej inne gwiazdy. Nałożywszy w sieni buty, gaszę światło na dworze i wychodzę.

Krzesło jest za niskie, więc w garażu znajduję kawałek styropianu oraz pluszowego, pomarańczowego konia. Kładę je na krześle i udaję się na mały spacer na polną drogę, czekając na adaptację wzroku do ciemności.
W mojej wsi pali się kilka świateł w oknach domów a wokoło widać dalekie oznaki innych sąsiednich wiosek i największą łunę od pobliskiego miasteczka na południowym wschodzie. Na niebie z każdą minutą świeci coraz więcej gwiazd, sprawiają wrażenie przejrzystości, choć nad południowym horyzontem widać jakąś gęstą zawiesinę, może chmury. A może nie tylko nad południowym. Myślę, że później, kiedy będę jechał na inną miejscówkę, być może sobie pójdą. Powinny sobie pójść, bynajmniej z tego co pokazywał sat. Droga Mleczna jaśnieje i gęstnieje, sprawiając wrażenie coraz cięższej.
Docieram do małego lasku. U jego brzegu, w mroku przy drodze, prześwitują wielkie niczym bele słomy, białe sylwetki, może jakaś kiszonka, albo coś innego. Zawracam i idę w stronę podwórka, gdzie kręcę się jeszcze kilka minut to tu, to tam. W tym czasie orientuje się, że w górze dzieje się coś niesamowitego. Niebo co chwilę przecinają meteory, niekiedy są jasne jak Wega, innym razem słabsze. Czasem pojawiają się co dwie, trzy sekundy, a czasem rzadziej. Co u diabła? Rój, z pewnością jakiś rój.
Stoję nieopodal teleskopu. Nagle w kłębach nisko wędrujących, gęstych chmur na północy, tonie jasny meteor. Przez następne pół godziny oraz później w nocy miałem zobaczyć jeszcze wiele innych.

Znalezienie mgławicy Irys zajmuję mi o wiele więcej czasu niż przypuszczałem. Szukacz jest rozkalibrowany a ja najwidoczniej zapomniałem jak się obsługuje teleskop. Ale w końcu się udaje. Widzę gwiazdę otoczoną czarną jak smoła mgłą. Zupełnie jakby ktoś zapomniał tam posprzątać, albo okular nagle zaszedł parą. Zmieniam powiększenie z sześćdziesięciu na sto siedmiokrotne i przyglądam się, aż po pewnym czasie obok centralnej gwiazdki pojawia się inna, bardzo słaba. Odnoszę wrażenie, że w kierunku w którym świeci, mgławica zerkaniem rozświetla się mocniej i być może próbuję odsłonić jakiś detal.
Przestawiam się odrobinę obok i przyglądam się pewnej gwiazdce. Rok temu, kiedy spojrzałem w ten rejon, odniosłem wrażenie, że gwiazda ta jaśnieje zerkaniem nieco inaczej od jej sąsiadki o podobnej jasności, trochę tak jakby spowijała ją jakaś mgła. Od tamtej pory zastanawiałem się czy to było to, co myślę. Teraz wrażenie jakby zmalało, ale wciąż jest coś na rzeczy. W tym miejscu na niebie znajduje się mgławica vdB 141 alias Sharpless 2-136, którą nazywam nietoperzem, choć wiki zwie ją Ghost nebula. Mnie często przychodzi na myśl nietoperz, mimo że wcale może go tak bardzo nie przypomina. Na zdjęciach z jego skrzydła wystaje jakaś ręka wskazująca palcem w górę i inne gluty niczym rogi ślimaka, które wyglądają jakby lada chwila miały schować się z powrotem w głąb ciała tego stwora. Wokół są jeszcze inne dziwne twory, które może bardziej przypominają zjawy.

Kieruję teleskop prosto na galaktykę Andromedy. W sześćdziesięciu razach widać już pasy, choć całkiem słabo. Jądro świeci tak sobie. M32 jest okrągławą, mglistą kulką. A gdzie jest chmura gwiazd NGC 206? Gdzież ona była, myślę, jakże dawno ją widziałem... I nagle sobie przypominam. Łączę w wyobraźni M32 z M110 i wyobrażam wielki, długi trójkąt. I rzeczywiście widzę bladą chmurkę na jednym z jego wierzchołków. W powiększeniu sto siedmiokrotnym także ją widać, lecz dopiero po chwili. Z biegiem czasu świeci coraz wyraźniej, ale ja niestety tego czasu nie mam. Spoglądam co chwilę nerwowo na Oriona wiszącego nad budynkami i uspokajam, że jeszcze jest daleko od południka. Chmura gwiazd NGC 206 wygląda jakby ktoś chuchnął na ciemną szybę. M110 w tym powiększeniu jest naprawdę spora. A potem, z odrobiną trudności, odnajduję gromadę kulistą G1, choć w okularze 14mm to tylko rozmyta gwiazda, zlepiona z innym słońcem, a cały trójkąt nawigacyjny jest tak słaby, że można go przeoczyć. Ładuję wobec tego 4,7mm i przez chwilę myślę, że nic nie widać. Wszystko znikło. Wyostrzam. Pojawiają się słabe gwiazdy w czerni nieba, jak maleńkie meduzy w toni oceanu. W końcu widzę gwiazdy o które mi chodziło, ale niestety widok jest bardzo słaby. Nie oddzielam gromady kulistej od gwiazdy, przy której świeci.
Uznaję w końcu, że straciłem już mnóstwo czasu i zapalam latarkę. Snop światła wybiega ostro w niebo, jest bardzo gęsty i jasny. Myślę, że być może jest trochę wilgotno, może nawet otacza mnie niezbyt widoczna mgła. Wycelowuję w kilka miejsc na niebie strugą światła, jak laserem. Mam wrażenie, że światło jest tak gęste, że można je złapać w rękę i zdusić. Wiem, że złapię tylko pustą przestrzeń jak ducha, ale chwytam, bo przecież nikt mnie nie widzi i mogę robić co chcę, jak małe dziecko. Zamykam pokrywę tuby, wciskam mały dekielek na wyciąg, i wchodzę do domu.


* * *


Jest za osiemnaście dziesiąta. Spisuję notatkę, co zajmuje mi jakieś dwadzieścia minut i zaczyna się bieganina, bezszelestna, by nie budzić mamy. Robię kanapki, pakuję się, latam z lornetkami, butelką wody, ubraniami i jem w biegu wątróbkę. Potem ładuję do samochodu teleskop, montaż, wszystkie graty i pluszowego konia, wciąż nie do końca wierząc, że jadę. Ale jadę, po chwili jadę i kiedy jestem już kilkaset metrów od domu na polnej drodze, zmierzając w kierunku szosy numer 816, przypominam sobie, że zapomniałem dyktafonu. Postanawiam nie wracać, ale potem miałem tego bardzo żałować.

Jadę przez miasto. Spoglądam we wsteczne lusterko i widzę sterczącą z tyłu głowę konia na tle okien samochodu. Zupełnie jakbym był taksiarzem i zabrał pasażera, a gdy w pewnym momencie spoglądam, czy wszystko z nim w porządku, okazuje się, że zamienił się w konia. Siedział w postawie teleskopu, wsparty przednimi łapami o jedną ze ścianek montażu, jak przy stoliku. Gdy wyjechałem z miasta, koń okręcił się na dobsonie i patrzył gdzieś w bok za okno.
Po kilkunastu minutach docieram na miejscówkę w okolicach Lacka, na północny zachód od Włodawy, na której byłem po raz ostatni prawie dwa miesiące temu nad ranem. Rozstawiam się za samochodem i rozglądam. Tym razem łun jest więcej, ale jest godzina około dwudziesta trzecia. (pod koniec sesji naliczyłem około sześciu łun i zdawało mi się, że widzę otoczenie na większą odległość niż ostatnio).
Początkowo nie jestem zadowolony. Syriusz i południowe niebo wyglądają dokładnie tak, jakby patrzeć przez zaparowane szkło. Liczę, że chmury z czasem przejdą i po pewnym czasie tak też się stało, a przejrzystość okazała się dużo lepsza niż ostatnio. Niebo wyglądało wspaniale, było usiane gwiazdami i przedzielone jasnym, białym pasem Drogi Mlecznej.

Pierwsze co widzę na odludziu przez teleskop, to Betelgeza na której sprawdzam szukasz. Lśni bardzo ładnie, na pomarańczowo. Potem celuję w M33, siadam na pluszowym koniu i niemal od razu dostrzegam region NGC 604. Po pewnym czasie pojawiają się kolejne, lecz nie pamiętałem już ich dokładnych oznaczeń. W domu sprawdziłem, że były to prawdopodobnie trójka NGC 595, NGC 592 i NGC 588, maleńki rejon A48, jeszcze któryś z większych obszarów gwiazdotwórczych z katalogu IC, na południowy wschód od jądra i chyba coś na południowy zachód.

Kieruję wylot tuby w stronę gammy Kasjopei. A potem widzę ducha. Jest niezbyt wyraźny, lecz widzę go na pewno. Szara poświata o stożkowatym kształcie, niemal trójkątnym. Duchem jest mgławica IC 63. Nie jest może zbyt wyraźna, ale oczywista, to z prawej, to z lewej zerkając. W okularze 25mm także ją widzę, nawet kiedy wówczas w polu widzenia znajduję się jasna gamma. Nie próbuję walczyć z IC 59, która wraz z IC 63 skatalogowana jest jako Sharpless 2-185. IC 59 jest o wiele, wiele trudniejsza, ale kiedyś ją widziałem, choć jak to bywa czasem z obiektami, im dłużej się do nich nie zagląda, tym bardziej przestaje się wierzyć, że się je widziało. Jakby obraz, który niegdyś oglądaliśmy na własne oczy, stawał się powoli odległym wspomnieniem snu.
Kieruję teleskop na mgławicę w Plejadach. Wpadam w tuman kurzu i pyłu niczym ciemną mgławicę, która wydaje mi się lekko brązowawa. Obok świeci piękny warkocz Alkione i inne gwiazdy. Szczególnie uroczo wygląda trójkącik przy Alkione, wewnątrz rombu czterech głównych gwiazd.

Przestawiam tubę na Rigela i skręcam na zachód, ku miejscu, gdzie znajduję się górna warga czarownicy znad rzeki Erydan, wkomponowana w pewny charakterystyczny łuk gwiazd. Mimo iż czasami odnoszę wrażenie, że jest tu coś w rodzaju jakieś chmury pyłu, pewnego gradientu jasności, to niestety nic nie jest w stanie mnie przekonać, że błądzę beztrosko po bezdrożach twarzy czarownicy.
Przejeżdżam do najjaśniejszej mgławicy nocnego nieba. W wyciągu jest okular 14mm, generujący powiększenie sto siedem razy. Chwilę później patrzę po raz pierwszy spoza mojego podwórka na M42 w teleskopie. O rany... cóż to było?...cóż to u licha było? Bardzo jasna i właściwie nie dająca się zbytnio z niczym porównać. To zwyczajnie twór nieziemski, twór kosmiczny. Ale mimo iż jest piękna, jeszcze tej samej nocy wywoła nie mniejsze emocje w lornetce 10/50.
Jota Orionis podczas zerkania świeci tak mocno, jakby w naszą stronę obracała się latarnia spowita mgłą. Widać, że jest zanurzona w mgławicy. Powyżej M42 wpadam w kłęby mgławic NGC 1973,75,77 i chyba nigdy wcześniej nie widziałem tych obiektów aż tak dobrze. Obłoki sprawiają wrażenie nieregularnych i mimo iż chcę pozostać tu na dłużej, by ujrzeć coraz więcej, muszę iść dalej.
Patrzę na Płomień, wielki i poprzecinany ciemnymi wyrwami niczym korzeniami wystającymi z ziemi. Choć Alnitak denerwuję, Płomień daję rade i jest na co popatrzeć.
Obniżam się odrobinę na południe do pewnego miejsca i czekam. Minuty upływają, niebo ciągle przecinają meteory tu i tam, są wszędzie, a mi nagle robi się gorąco. Serce zaczyna mocniej bić i doznaję podniecenia jak wtedy, gdy po raz pierwszy odnajdywałem obiekty na nocnym niebie zimą, na przełomie roku 2012 i 2013. Dobry Boże, czy to naprawdę...
Oto, ku memu zdumieniu, dostrzegam blask, który otula pewien owalny, bardzo słaby brak czegoś, pustkę, jakby nad dziurą w ziemi unosiła się cienka warstewka mgły. Boże, czy to...nie, to nie koń, to nie jest koń! I zaczynam krzyczeć.
Dobrze, że byłem na totalnym odludziu, bo ktoś mógłby pomyśleć, że jestem mordowany albo, że znalazłem trupa, słysząc jak wołam: Jezu!
Ogarnia mnie euforia i oblewa jak gorąca fala. Czy to naprawdę koń? – powtarzam i wciąż nie wierzę, choć moje skromne doświadczenie podpowiada mi, że gdybym założył jakiś dobry filtr, albo spojrzał w stojący obok dwudziestocalowy teleskop i powrócił do swojej dwunastki, zobaczyłbym to samo, tylko o wiele słabiej i wiedział, że to coś, co majaczy, to ledwie widzialna mgławica Koński Łeb. Barnard 33. Celebryta jak mawiają. Wyobrażam sobie co by było gdybym kiedyś przejechał się fordem mustangiem, rocznik 1967 - mój ulubiony. Pieprzyć rocznik. Od sześćdziesiątego czwartego, kiedy tylko weszły do produkcji są piękne, nawet bossy są piękne, choć z tyłu, to już nie to samo i każdy wywołałby euforię, jak ten ledwo widoczny, ciemny twór na niebie.
Mimo iż jest cholernie słabe, naprawdę coś tam jest.
– Jezu Chryste, czy to koń? – ciągle powtarzam. Ręce coraz bardziej zaciska chłód i powoli zaczyna do mnie docierać, że jest mróz, a ja nie mam rękawiczek.

Wracam do Wielkiej Mgławicy Oriona w powiększeniu sześćdziesiąt razy. Potem znów okular 14mm i w końcu Es 4.7mm, który powiększa obraz M42 trzysta dziewiętnaście razy. Teraz zwiedzam ją po kawałku. Spoglądam na nieregularną i nastroszoną jakimiś detalami M43, stąpam po łuku, który ciągnie się jak namalowany ku wschodowi, to znów wędruję w okolicy zapętlenia południowego. Potem, o ile dobrze pamiętam, sięgam do samochodu po lornetkę. Niebo sprawia wrażenie bardzo czystego a Syriusz odzyskuję swój jasny, ostry blask. Orion bardzo wyraźnie kontrastuję na tle ciemnego nieba. A M42 w lornetce zwala mnie z nóg. Jest jak namalowana i wiem, że jeszcze nigdy nie widziałem jej tak pięknej w małej lornetce. Skrzydła świecą jak żarówa, a od północnej strony zdają się być podwinięte jak usta, albo jak brzeg ciasta od pizzy, zaś światło wystrzela na zachód i w dół na południe, jak z latarki w której wymieniono dopiero baterie na nowe.
Przejeżdżam do Pasa Oriona i widzę Płomień tak wyraźny, że aż nie mogę uwierzyć, że trzymam w ręku lornetkę o aperturze 50mm. Mam oparte ręce o dach samochodu i zimno zaciska mnie przenikliwie, jak niewyobrażalnie ciasny, lodowy garnitur, nie pozwalając się skupić, ani ustabilizować lornetki, mimo to ciemna wyrwa w płomieniu, jak i sama mgławica, są widoczne przez cały czas, nawet w ustabilizowanym wzroku i nawet... nawet chyba na wprost.
Kieruję lornetkę na M46 i M47 a potem przejeżdżam do M78 i małego światełka gromady NGC 2112, i kiedy już zimno staje się prawie nie do wytrzymania, widzę coś, co wygląda jak skarpa, łukowata wydma lekkiej poświaty, zakręt pojaśnienia, które przebiega gdzieś pomiędzy trójkącikiem gwiazd a NGC 2112. Ale jest zbyt zimno, jest cholernie zimno bym mógł cokolwiek ustalić i rozważyć dłużej. Patrzyłem na Pętlę, jak tonący człowiek, który w ostatniej chwili przed pójściem na dno widzi na horyzoncie łódź, ale nie może już dłużej się utrzymać na powierzchni. Zrozumiałem, że muszę w końcu skorzystać z samochodu. Ręce mi odpadają.
 
Posty: 363
Rejestracja: 12 Sty 2014, 19:12

 

PostDamian P. | 16 Gru 2017, 22:03

Wsiadam zatem, przykrywając oczy kapturem na czas aż zgaśnie lampka i mam tak zgrabiałe dłonie, że nie mogę niczego wydobyć z kieszeni pełnej okularów.
Cholerny kluczyk, gdzie on do diabła jest?
W końcu udaję mi się go odnaleźć i odpalam samochód. Wskaźniki, wszelkie kontrolki i radio zapalają się rażąc w oczy i nakrywam je, na ile mogę, szalikiem. A potem nie mogę dostać się do kanapki. W końcu z nawiewu powoli zaczyna wydobywać się ciepły podmuch i moje dłonie doznają stopniowo coraz większej ulgi. Za przednią szybą, częściowo zaparowaną, latają meteory. Kiedy siedziałem przy teleskopie, wystarczyło unieść głowę i widziało się za chwilę jakiś meteor. Czasem co kilka sekund, czasem po dwa jednocześnie a czasem rzadziej. To musi być jakiś rój, cholera, to musi być jakiś rój.
Zjadam jedną kanapkę, potem drugą i popijam zimną wodą, a kiedy czuję się już dobrze, wysiadam zakrywając oczy i podchodzę do zimnego jak trup teleskopu.
Celuję trupa w jasną gromadę M47, ale zaraz potem szybko przesuwam się do ciekawszej M46, w której oprócz drobnego jak mak gwiezdnego klastra, świeci w powiększeniu sześćdziesięciu krotnym nie wielkie, siwe kółeczko. Wspaniały widok, ale w powiększeniu sto siedem razy jest piękniejszy, z kolei w trzystu dziewiętnastu razach chyba najlepszy. Przynajmniej jeśli chodzi o mgławicę NGC 2438, która jest cudowna, okrągła i usadowiona wśród hordy gwiazd, nawet jeśli nie są to zbyt piękne gwiazdy w tak dużym powiększeniu. Wewnątrz mgławicy widać ciemniejszy środek i stosunkowo jasną gwiazdkę, ale mam wrażenie, że gdzieś tam, chcą przebić się jeszcze kolejne, które chyba już kiedyś widziałem.

Potem unoszę zawieszoną na szyi lornetkę do oczu i spoglądam w okolice Wielkiego Psa, którego gwiazdy świecą bardzo żywo. Opuszczam lornetkę i kieruję zimny teleskop na gromadę NGC 2362, która przez okular 25mm jest piękna, zaś w 14mm wspaniała. Cudowne stado gwiazd otacza jasną Tau Cma. Trochę kojarzy mi się z plamkami na kapeluszu muchomora.
Unoszę lornetkę i spoglądam na M93, a następnie przejeżdżam niżej, poza parę jasnych gwiazd, ku południu. Świeci tam mgławica NGC 2467, która w lornetce jest bardzo łatwa i wyraźna. Potem opuszczam dwururkę i nakierowuję na M93 teleskop. Jest w nim świetna, w okularze 14mm kojarzy mi się z dolną częścią wahadłowca, albo z wahadłowcem z urwanym kadłubem. Potem zmieniam na zestawowy 25mm i przejeżdżam do mgławicy NGC 2467. Jest okrągła i bardzo wyraźna, trochę jak mała, rozjaśniona Rozeta. Obok świeci trochę gwiazd. Potem zmieniam na okular 14mm i mgławica jest jeszcze większa, ładniejsza i ciekawsza. Odnoszę wrażenie, że jej światło okrągławe jest nieregularne i od strony wschodniej jakby słabsze. Zdjęcia zdają się potwierdzać niejaki detal.
Potem znajduję przypadkiem teleskopem bardzo nisko jakąś małą gromadkę w której przebijają się chyba gwiazdki. W domu sprawdziłem, że mogła nią być NGC 2489 albo NGC 2533. Lornetką widziałem z kolei inne pojaśnienie na południowy wschód od mgławicy NGC 2467, ale jeśli dobrze potem najechałem tam teleskopem, było to chyba tylko luźne skupisko gwiazd.

Jest mi bardzo zimno, jest mi bardzo zimno, jest mi bardzo zimno.

Pragnę już wracać, ale znów gdzieś w tym momencie – choć już nie mam pewności kiedy to się działo – kieruję teleskop na Pas Oriona, by zobaczyć mgławicę Płomień, która mogłaby się nazywać wtedy równie dobrze mgławicą korzeń, a potem ten subtelny blask przypominający bladą mgłę, która ma widoczną jakby kłębiastą granicę. Sama poświata nie jest wyraźna, ale jest z pewnością tworem, który nie ma nic wspólnego z autosugestią. Jak brzeg morza, świeci mgławica IC 434, a gdzieś tu, za pewnymi gwiazdkami, czasami niby ciemny owal, pojawia się twór. Czy mogę być tak podekscytowany czymś, czego w rzeczywistości nie widzę? To pytanie pojawia się na chwilę w mojej głowie i przemyka mała obawa, że głupiec cieszy się, choć może wcale nie powinien. Ale IC 434 jest prawdziwa i mogłem wtedy sobie dać uciąć jedną z moich zlodowaciałych dłoni. A koń...jeśli jest, zakrywa swoim łbem skrawek brzegu tej poświaty, gdzieś w tamtym miejscu.

Nakierowuję teleskop na gromadę NGC 1893 powiązaną z mgławicą IC 410 w Woźnicy. Moim celem jest jeden z dwóch charakterystycznych tworów, jakie można ujrzeć na zdjęciach. Mgławica IC 410 jest widoczna szczególnie w okularze Es 14mm, kłębiąc się wkoło gwiazd. Spoglądam w odpowiedni rejon. W miejscu, gdzie powinna być jedna z kijanek, świeci gwiazdka, której się spodziewałem i właśnie ta oto gwiazdka sprawia wrażenie zamglonej, jak mała krągła mgiełka. Gwiazda jest dość słaba, więc jestem optymistycznie nastawiony co do widoczności kijanki, ale pewności nie mam i byłbym wdzięczny za poradę, albo kubeł zimnej wody. Niestety ten wyjazd jest totalnym bałaganem. Kompletnie się nie przygotowałem i zimno, które mnie dopadło, nie pozwala się skupić dłużej ani na Koniu, ani na Pętli Barnarda, ani też na Kijankach i wszystkim tym, na czym warto się skupić, kiedy przejrzystość dopisuję.
Na koniec celuję w mgławicę Irys, ale nietoperza nie tam niema. Przynajmniej nie jestem w stanie tego stwierdzić. Pewno mi się przywidziało rok temu.
Spoglądam lornetką na przepięknie lśniące Plejady i wzdycham, że chyba nigdy nie udałoby się takich narysować. Snop mgławicy Merope jest wyraźny i nie trzeba opierać lornetki na niczym. Ponownie Miecz Oriona, przecudny i zapierający dech, i Pas z małym Płomieniem, M46, M47, gromady Woźnicy, wspaniała M35 w Bliźniętach, Chichoty, gdzieś w którymś momencie pusty rejon na zachód od gwiazdy Rigel i... zapomniawszy o wielu innych celach, które chcę zobaczyć, a które wybija mi ostatecznie z głowy mróz, zabieram wszystko i odjeżdżam.
Cóż to za rój?


Kiedy wracam jest około drugiej i zaczynam pisać notatkę. Zaglądam do neta; maksimum roju Geminidów. Wszystko jasne. Kiedyś, pewnej cudownej zimy, trafiłem nieświadomie na noc Kwadrantydów i nie wiedziałem wówczas co się dzieje. Teraz Geminidy zaskoczyły mnie podobnie, ale już wiedziałem, że trafiłem na jakiś strumień pozostałości po jakimś obiekcie.



* * *


Jest czwarta...nie, już piąta w nocy, z piętnastego na szesnasty. To mój szkic relacji. Część dodałem, część została przetworzona i po drobnych poprawkach postanowiłem wrzucić, głównie dlatego, że jeśli bym tego nie zrobił, mógłbym go całkowicie zmienić, a wrażenia, jeszcze całkiem świeże, mogłyby zgasnąć.


Ten koń.
Ten, który zabrałem ze sobą.
Polubiłem go.
 
Posty: 363
Rejestracja: 12 Sty 2014, 19:12

 

PostKarol | 16 Gru 2017, 22:57

Naprawdę masz talent ;) Świetnie się czyta, czuje się klimat obserwacji. Jakbym sam tam był ...

Do Pętli Barnarda "podchodziłeś" pierwszy raz ? Ja osobiście rok temu trafiłem na rewelacyjną noc podczas, której Newtonem 8" f/5 w Maxvisionie 24 mm ujrzałem SH 2-276 (północny fragment). Sprawdzałem wielokrotnie zdjęcia, mapy i wszystko się zgadzało. Pierwszy raz też zobaczyłem NGC 2024 i to jak wyraźną ! Korzeń jak malowany ! Przy poprzednich próbach nawet nie byłem pewien czy coś widzę. A zarazem noc była dziwna bo galaktyki 11 mag były ogromnym wręcz wyzwaniem ...

Ah ten mróz ! Chce się jeszcze i jeszcze, więcej i więcej a dłonie odmawiają posłuszeństwa :D

Jeszcze raz, piszesz świetnie :!:
 
Posty: 2524
Rejestracja: 22 Lis 2010, 20:43

PostOrzech | 16 Gru 2017, 23:22

Damian P. napisał(a):

– Jezu Chryste, czy to koń? – ciągle powtarzam(...)


Takie słowa mam zamiar wypowiedzieć w tym roku :lol: Boję się tylko czy uda się go wyłapać bez Hbety :roll:
Świetna relacja, jak zwykle zresztą.
16" made by Piotrek K
ED100
Xcell 5, 7, APM XWA 13, Lunt 20
ESy 8,8, 30
UHC 2" OIII 2", H-beta 2"
Nikon EX 10x50,
Awatar użytkownika
 
Posty: 2002
Rejestracja: 21 Paź 2013, 17:11
Miejscowość: Olkusz

 

PostDamian P. | 17 Gru 2017, 14:00

Dziękuje wam, dla mnie są to bardzo motywacyjne słowa :)

Karol, do Pętli nie podchodziłem pierwszy raz. Między innymi wspomniałem o tym (widoczność jej była wówczas nierozstrzygnięta) w mojej przedostatniej relacji (tej o świetle zodiakalnym), a pierwszy raz kiedy ją widziałem z całkowitą pewnością był tu, pod tym linkiem: viewtopic.php?f=36&t=34130

Orzech, w Twojej trzynastce jest to tym bardziej możliwe, kwestia warunków, nieba itp. Ja podchodziłem pierwszy raz i choć jestem niemal pewny, że to było to, muszę tam koniecznie wrócić i zobaczyć to ponownie. Wiem tylko, że warunki nie mogą być gorsze. Zaopatrzę się pewnie też w cieplejsze ubranie, rękawiczki i może kaptur na głowę, by odciąć się od światła bocznego.
 
Posty: 363
Rejestracja: 12 Sty 2014, 19:12

 

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 14 gości

AstroChat

Wejdź na chat