Hej,
Powracam z tematem po wielu latach. Może ktoś a nuż potrafi wyjaśnić zagadkę. Mianowicie... Sytuacja miała miejsce ponad 10 lat temu. Były to wakacje 2011 albo 2012. Będąc na działce, w altance u kolegi postanowiłem z innym kolegą wyjść na chwilę na dwór w celu załatwienia potrzeb fizjologicznych.
Po zakończeniu czynności spojrzałem w piękne, gwieździste niebo, czekając aż kolega również zakończy i będziemy mogli wrócić do altany. Zawiesiłem wtedy wzrok na "jednej najmocniej świecącej gwieździe". Po kilku sekundach gwiazda ta zaczęła się delikatnie poruszać. Wpadłem w euforię, myśląc, że oto doświadczam obserwacji"spadającej gwiazdy". Punkt ten przyspieszył rzeczywiście do prędkości meteorytu, jednak po bardzo niedługiej chwili zatrzymał się, skręcił o 90 stopni i przyspieszył tak bardzo, że zniknął w mgnieniu oka. Jednak miejsce, w którym ów obiekt skręcił, przez około 10 sekund świecił się delikatnie na zielono, wręcz szmaragdowo. Taką łunę zostawił.
Spojrzałem na kolegę, okazało się, że patrzy z niedowierzaniem w niebo. Zaznaczę, że byłem wtedy bardzo nietrzeźwy, więc nie przejąłem się zbytnio tą obserwacją. Kilka dni później opowiedziałem jednak grupce kolegów o tym i jeden z nich stwierdził, że widział dokładnie to samo, znajdując się w tym czasie pół kilometra dalej. Kolega również był nietrzeźwy, zwaliłemm to na siłę autosugestii.
Z tematem powracam dzisiaj, bo jestem po rozmowie z teściem (którego wtedy nie miałem szans, aby znać). Podczas imprezy rodzinnej nawiązałem do tego zdarzenia, a ten zaczął opowiadać, że widział dokładnie to co opisuję. Stal wtedy na dworze z kolegą, tym razem obydwoje byli trzeźwi. Widział to właśnie mój teściu oraz jego kolega, z którym o tym porozmawiam, jak tylko uda mi się go spotkać. Nie pamięta dokładnie kiedy to było, ale na pewno było to około 10 lat temu (kiedy jego córka, moja żona, miała wakacje). Wspomnę, że teść mieszka 19km od miejsca obserwacji przeze mnie.
Jakieś sugestie?