Kochani! Z góry przepraszam jeśli taki wątek już istnieje na forum, ale nie znalazłem, więc pozwalam sobie założyć. Merkury jest dla mnie zawsze emocjonującym wyzwaniem. Niby nic wielkiego, a wręcz nudy, no bo ileż razy można focić kropkę na tle zorzy wieczoru czy poranka... Kiedy jednak nadarza się okazja, rzucam wszystko i ruszam na łowy. Tym razem (10 stycznia) miałem furę szczęścia, bowiem niebo - teoretycznie czyste - w warstwie przyhoryzontalnej było jednak na tyle zamglone, że gołym okiem nijak nie dało się wypatrzyć Merkurego w koniunkcji z Saturnem. Strzelałem więc trochę na oślep i dopiero po 17:00 oba punkty zaczęły się ukazywać na klatkach w podglądzie aparatu. Zostało mi zaledwie kilka minut na ustawienie załączonego kadru, gorączkowo biegałem więc po zmrożonym polu i właśnie wtedy w odległości jakichś 100 metrów ode mnie przemknęły dwa wilki
Dobrze, że uznały mnie za niejadalnego
Nagrodą jest Merkury (z prawej strony drzewa) w ekstremalnie niskiej pozycji (1,5 stopnia nad horyzontem; tylko Wenus udawało mi się łapać niżej) i niespotykanie czerwonej barwie niczym Mars. Teoretycznie blask Merkurego był o wiele mocniejszy od Saturna (z lewej strony drzewa), ale ekstynkcja wyrównała jasność obu planet. Kilka minut później było już po zawodach... Czystego nieba!